„Jestem w ciąży, a mój narzeczony nie chce ślubu – jego matka go wspiera. Co mam zrobić?”

– Nie rozumiesz, Lucja, po prostu nie jestem gotowy na ślub! – Marcin podniósł głos, a jego matka, pani Grażyna, tylko pokiwała głową z aprobatą.

Stałam w kuchni ich mieszkania na warszawskim Mokotowie, z rękami zaciśniętymi na kubku herbaty. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie chciałam dać im satysfakcji. W moim brzuchu rosło nasze dziecko, a ja czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

– Marcin, jesteśmy razem od czterech lat. Myślałam, że kiedyś założymy rodzinę…

– Rodzina to nie papierek! – wtrąciła się pani Grażyna. – Teraz wszyscy żyją na kocią łapę i jakoś sobie radzą. Po co ci ślub? Chcesz go zmusić? To nie jest w porządku wobec niego.

Spojrzałam na Marcina. Był blady, nerwowo bawił się obrączką swojego ojca, którą nosił na łańcuszku. Jego ojciec, pan Andrzej, wszedł do kuchni i spojrzał na nas wszystkich z powagą.

– Grażyno, przestań. Lucja ma rację – powiedział cicho. – Jeśli Marcin nie chce ślubu, to niech powie to jasno. Ale niech też weźmie odpowiedzialność za swoje decyzje.

Wtedy pękłam. – Jestem w ciąży! – wykrzyknęłam. – Myślałam, że to coś zmieni…

Zapanowała cisza. Marcin spuścił wzrok. Pani Grażyna otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Pan Andrzej podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.

– Lucja, jesteś silna. Ale musisz wiedzieć, czego chcesz dla siebie i dziecka.

Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie. W głowie miałam mętlik: czy naprawdę chcę wychodzić za mąż tylko dlatego, że jestem w ciąży? Czy chcę być z kimś, kto nie potrafi się postawić własnej matce?

Moja mama zawsze powtarzała: „Lucja, życie to nie bajka. Ale musisz być szczęśliwa – nawet jeśli to oznacza samotność.”

Kiedy wróciłam do kuchni, Marcin siedział przy stole z głową w dłoniach.

– Przepraszam cię – powiedział cicho. – Po prostu się boję. Nie wiem, czy będę dobrym ojcem…

– A ja? Myślisz, że ja się nie boję? – odpowiedziałam drżącym głosem. – Ale chcę spróbować. Chcę mieć rodzinę.

Pani Grażyna spojrzała na mnie z chłodem. – Lucja, nie możesz zmuszać Marcina do czegoś, czego nie chce.

Pan Andrzej westchnął ciężko. – Grażyno, przestań traktować syna jak dziecko. Marcin musi dorosnąć.

Wyszłam z ich mieszkania i wróciłam do swojego wynajmowanego pokoju na Ochocie. Siedziałam na łóżku i patrzyłam w okno na rozświetlone miasto. Czułam się rozdarta: kochałam Marcina, ale jego niezdecydowanie bolało mnie coraz bardziej.

Następnego dnia zadzwoniła moja mama.

– Lucja, jak się czujesz?

– Mamo… Jestem w ciąży. Marcin nie chce ślubu.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Kochanie… To twoje życie. Jeśli chcesz wrócić do domu, zawsze masz u mnie miejsce.

Poczułam ulgę i wdzięczność, ale też wstyd – jakbym zawiodła wszystkich wokół.

Kilka dni później Marcin przyszedł do mnie wieczorem.

– Lucja… Przepraszam za wszystko. Rozmawiałem z tatą. Powiedział mi… że jeśli cię stracę przez własny strach albo przez mamę, będę tego żałował do końca życia.

Spojrzałam mu w oczy. Były pełne łez.

– Chcę być z tobą i naszym dzieckiem – powiedział drżącym głosem. – Ale ślub… Nie wiem, czy dam radę teraz.

– A kiedy będziesz gotowy? Za rok? Za pięć lat? – zapytałam cicho.

Marcin milczał długo.

– Nie wiem…

Wtedy poczułam gniew i żal. – Wiesz co? Ja już wiem. Nie będę czekać wiecznie. Muszę myśleć o sobie i o dziecku.

Marcin wybiegł z mieszkania bez słowa.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Chodziłam do pracy w kawiarni, ukrywałam ciążowy brzuch pod luźnymi swetrami i unikałam pytań znajomych. Moja mama dzwoniła codziennie. Pan Andrzej przyszedł raz z kwiatami i czekoladą.

– Lucja… Cokolwiek postanowisz, masz we mnie wsparcie – powiedział cicho.

W końcu podjęłam decyzję: wracam do rodzinnego domu pod Radomiem. Spakowałam rzeczy i napisałam Marcinowi krótką wiadomość: „Muszę zadbać o siebie i nasze dziecko.”

Nie odpisał.

Minęły dwa miesiące. Urodziłam zdrowego synka – Antosia. Moja mama była przy mnie cały czas. Pan Andrzej przysłał list gratulacyjny i zabawkowego misia dla wnuka.

Pewnego dnia Marcin stanął w drzwiach naszego domu z walizką w ręku.

– Chcę być ojcem Antosia – powiedział cicho. – I chcę być z tobą… Jeśli mi pozwolisz.

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim strach i skruchę, ale też determinację.

– To nie będzie łatwe – powiedziałam szczerze. – Musisz udowodnić mi i Antosiowi, że można ci zaufać.

Marcin skinął głową ze łzami w oczach.

Dziś jesteśmy razem – bez ślubu, ale jako rodzina. Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę potrzebujemy papierka, by być szczęśliwi? Czy miłość to tylko deklaracja przed urzędnikiem?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?