Dwa razy złamane serce: Jak mogłam zaufać własnej mamie?

– Mamo, proszę, powiedz mi, że to nie twoja wina… – mój głos drżał, a łzy spływały po policzkach. Stałyśmy naprzeciwko siebie w zimnym korytarzu sądu w Poznaniu. Moja mama, Danuta, miała na sobie granatowy płaszcz, który pamiętałam jeszcze z dzieciństwa. Zawsze wydawał mi się ciepły i bezpieczny. Teraz był tylko symbolem wszystkiego, co straciłam.

Nie potrafię opisać bólu, który rozdzierał mnie od środka. Rok temu straciłam synka, Antosia. Miał trzy lata. Zostawiłam go pod opieką mamy, bo musiałam pilnie jechać do pracy – szefowa w banku nie znosiła spóźnień. Mama zawsze powtarzała: „Dzieci są moim światem, Marto. Zostaw go ze mną, będzie bezpieczny”. Wróciłam do domu i zastałam karetkę pod blokiem. Antoś zadławił się winogronem. Mama była w kuchni, rozmawiała przez telefon z ciocią Krysią. Lekarze nie zdołali go uratować.

Przez wiele miesięcy nie potrafiłam spojrzeć mamie w oczy. Ale ona płakała razem ze mną, tuliła mnie nocami, powtarzała: „To był wypadek, Marto… Wypadek”. W końcu wybaczyłam. Przecież była moją mamą. Przecież kochała Antosia jak własne dziecko.

Kiedy zaszłam w ciążę po raz drugi, wszyscy mówili, że to cud. Córka – Zosia – była moim światełkiem w tunelu. Bałam się zostawiać ją z kimkolwiek, ale życie zmusiło mnie do powrotu do pracy. Mama błagała: „Pozwól mi się zrehabilitować. Pozwól mi być babcią”.

Oddałam jej Zosię na kilka godzin. To był listopadowy dzień, deszcz bębnił o szyby. Wróciłam do domu i znów zobaczyłam karetkę. Zosia leżała nieruchomo w łóżeczku. Mama mówiła, że tylko na chwilę wyszła do łazienki. Lekarze powiedzieli: śmierć łóżeczkowa.

Tym razem nie potrafiłam już płakać. Byłam jak wydrążona skorupa. Mąż odszedł tydzień później – nie wytrzymał tej ciszy i żalu.

Policja zaczęła zadawać pytania. Sąsiadka powiedziała, że widziała mamę wychodzącą na balkon z papierosem, zostawiając Zosię samą na dłużej niż „chwilę”. Prokurator postawił jej zarzuty zaniedbania. Ja… ja nie wiedziałam już nic.

W sądzie mama patrzyła na mnie oczami pełnymi rozpaczy.
– Marto…
– Przestań! – krzyknęłam przez zaciśnięte zęby. – Dwoje dzieci! Dwoje!

W domu znalazłam stare listy mamy do jej siostry. Pisała o depresji po śmierci taty, o tym, że czasem „nie ogarnia rzeczywistości”, że „boi się zostać sama z wnukami”. Nigdy mi o tym nie powiedziała.

Przez lata byłam przekonana, że mama jest silna jak skała. Że mogę jej ufać bezgranicznie. Teraz wszystko runęło jak domek z kart.

Rodzina się rozpadła. Brat przestał się odzywać – twierdził, że to moja wina, bo „nie powinnam była zostawiać dzieci z mamą po tym, co się stało z Antosiem”. Babcia przestała mówić cokolwiek – tylko patrzyła na mnie pustym wzrokiem.

Każdego dnia budzę się z myślą: „Co by było, gdybym została w domu? Gdybym poszukała opiekunki? Gdybym zauważyła sygnały ostrzegawcze?”

Na rozprawie mama płakała i mówiła: „Nie chciałam… Przysięgam…”. Sędzia był surowy: „Pani Danuto, czy zdawała sobie pani sprawę ze swojego stanu psychicznnego?”

Mama tylko kiwnęła głową i szeptała: „Bałam się powiedzieć córce prawdę”.

Po wszystkim wróciłam do pustego mieszkania. Zabawki Antosia i Zosi leżały tam, gdzie je zostawiliśmy ostatni raz. Nie potrafiłam ich dotknąć.

Czasem słyszę głosy dzieci w snach. Czasem widzę mamę siedzącą przy stole i patrzącą na mnie z wyrzutem i błaganiem o przebaczenie jednocześnie.

Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę sobie, że jej zaufałam. Nie wiem też, czy kiedykolwiek wybaczę jej.

Czy można kochać kogoś i jednocześnie nienawidzić za to, co zrobił? Czy można jeszcze kiedyś poczuć spokój? Czy Wy bylibyście w stanie wybaczyć swojej matce?