Kiedy oddałam tatę do domu opieki: Między troską a osądem rodziny
– Naprawdę to robisz? – głos mojej siostry, Magdy, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała w drzwiach, z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej oczy płonęły gniewem. – Oddajesz tatę do domu starców? Po tym wszystkim, co dla nas zrobił?
Nie miałam siły odpowiadać. Siedziałam przy stole, wpatrując się w kubek zimnej herbaty. W głowie szumiały mi słowa lekarza: „Pani Marto, stan pana Jana wymaga całodobowej opieki. To już nie jest bezpieczne ani dla niego, ani dla pani.”
Tata od miesięcy coraz bardziej się pogrążał. Zapominał, gdzie jest, gubił się na własnym osiedlu w Ursusie. Kilka razy próbował gotować wodę na herbatę i zapomniał wyłączyć gaz. Raz wyszedł zimą w kapciach i bez kurtki. Sąsiedzi dzwonili do mnie po nocach, przerażeni. Próbowałam wszystkiego: opiekunki, teleopieka, nawet urlop bezpłatny w pracy. Ale nie dawałam już rady.
– Magda, nie rozumiesz – wyszeptałam. – Próbowałam wszystkiego. Sama nie śpię po nocach. Boję się, że coś mu się stanie.
– To nie powód! – krzyknęła. – On nas wychował sam po śmierci mamy! Ty go teraz zostawiasz!
Wtedy wszedł tata. Stał w drzwiach w piżamie, zdezorientowany.
– Dziewczynki…? Gdzie jest wasza mama? – zapytał cicho.
Magda odwróciła wzrok. Ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Dwa tygodnie później siedziałam z tatą w samochodzie. Jechaliśmy do domu opieki pod Warszawą. Tata patrzył przez okno na mijane pola i lasy.
– Daleko jeszcze? – zapytał.
– Już niedługo, tato – odpowiedziałam, starając się mówić spokojnie.
– A mama tam będzie?
Zacisnęłam dłonie na kierownicy.
– Nie, tato… Ale ja będę cię odwiedzać. Obiecuję.
W domu opieki przywitała nas pielęgniarka, pani Zofia. Uśmiechnęła się ciepło do taty i zaprowadziła go do pokoju. Ja zostałam na korytarzu i płakałam jak dziecko.
Pierwsze tygodnie były najgorsze. Każdego dnia dzwoniła Magda albo ciotka Basia z pretensjami:
– Jak mogłaś? Przecież on tam umrze z tęsknoty!
– Ty zawsze byłaś egoistką!
– Gdyby mama żyła, nigdy byś tego nie zrobiła!
Czułam się jak potwór. Praca przestała mieć znaczenie. W nocy budziłam się zlękniona, czy tata nie jest samotny, czy nie płacze. Jeździłam do niego co drugi dzień. Czasem mnie poznawał, czasem pytał: „Kim pani jest?”
Pewnego dnia przyszłam i zobaczyłam go siedzącego przy oknie z innym pensjonariuszem.
– Dzień dobry, panie Janie – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie niepewnie.
– Pani do kogo?
Zamarłam.
Pani Zofia podeszła i położyła mi rękę na ramieniu.
– Proszę się nie martwić. To normalne przy tej chorobie… Ale widzi pani? On tu ma kolegów, lubi spacery po ogrodzie. Jest bezpieczny.
W domu rodzinnym panowała cisza. Magda przestała się odzywać. Ciotka Basia rozpowiadała po rodzinie, że „Marta oddała ojca jak starego psa”. Nawet sąsiadka spod trójki patrzyła na mnie z wyrzutem.
Czułam się wykluczona z własnej rodziny. Każdy świąteczny obiad był pełen napięcia i niedopowiedzeń.
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon.
– Marta? – głos Magdy był cichy i zmęczony. – Możesz przyjechać?
Pojechałam natychmiast. Magda siedziała na podłodze w swoim mieszkaniu, zapłakana.
– Przepraszam… Może nie miałam prawa cię oceniać… Byłam u taty dzisiaj. On mnie nie poznał…
Usiadłyśmy razem na kanapie i długo milczałyśmy.
– Myślisz… że on cierpi? – zapytała w końcu Magda.
– Nie wiem… Ale wiem, że jest bezpieczny. I że sama bym sobie nie poradziła…
Minęły miesiące. Tata coraz rzadziej mnie poznaje. Czasem uśmiecha się do mnie jak do obcej osoby, czasem pyta o mamę albo o dzieciństwo w Lublinie. Ale kiedy widzę go spacerującego po ogrodzie z innymi pensjonariuszami albo słyszę od personelu, że śmieje się podczas zajęć muzycznych – czuję ulgę.
Rodzina powoli zaczyna rozumieć moją decyzję. Magda częściej jeździ ze mną do taty. Ciotka Basia przestała dzwonić z pretensjami.
Ale poczucie winy nie znika całkiem nigdy.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę zrobiłam wszystko? Czy można kochać kogoś i jednocześnie pozwolić mu odejść?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybierać między własnym życiem a dobrem bliskiej osoby? Jak poradzić sobie z osądem innych i własnym sumieniem?