O 7 rano przyniosłam świeże jedzenie dla syna, a on nawet mi nie podziękował i trzasnął drzwiami: Jestem pewna, że to przez moją synową

— Michał, zostawiłam ci świeże bułki i twój ulubiony ser w lodówce! — zawołałam przez uchylone drzwi o siódmej rano, ledwo powstrzymując drżenie głosu. W odpowiedzi usłyszałam tylko szybkie kroki na korytarzu i trzask drzwi. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Stałam przez chwilę w przedpokoju, ściskając torbę z zakupami, czując jak narasta we mnie żal i bezsilność.

Nie tak miało wyglądać moje życie. Michał był naszym cudem — pojawił się późno, po latach starań i rozczarowań. Zawsze powtarzałam sobie, że dam mu wszystko to, czego sama nie dostałam od matki: czułość, wsparcie, obecność. Moja mama była chłodna, zamknięta w sobie. Ja chciałam być inna. Dla Michała byłam gotowa poświęcić wszystko — nawet własne marzenia o podróżach czy spokojnych wieczorach z książką.

Kiedy był mały, tulił się do mnie i mówił: „Mamusiu, jesteś najlepsza na świecie”. Teraz widzę go tylko przelotnie — zawsze gdzieś się spieszy, zawsze z telefonem w ręku. Odkąd pojawiła się Kasia, wszystko się zmieniło. Nie chcę być niesprawiedliwa, ale czuję, że to ona oddzieliła go ode mnie niewidzialnym murem.

Pamiętam pierwszy raz, gdy ją przyprowadził. Była uprzejma, ale chłodna. „Dzień dobry pani Zofio”, powiedziała sztywno, unikając mojego wzroku. Starałam się ją polubić — zapraszałam na obiadki, piekłam jej ulubione ciasto z rabarbarem. Ale ona zawsze patrzyła na mnie z dystansem, jakby ocenianie mnie było jej obowiązkiem.

Z czasem Michał zaczął coraz rzadziej dzwonić. Kiedy pytałam, czy przyjdą na niedzielny rosół, mówił: „Mamo, mamy swoje plany”. A ja zostawałam sama przy stole, patrząc na puste krzesła i zastanawiając się, co zrobiłam źle.

Wczoraj wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo się oddaliliśmy. W końcu postanowiłam — skoro nie mam już wpływu na ich życie, mogę chociaż zadbać o to, by nie brakowało im niczego w lodówce. Wstałam o szóstej rano, poszłam do piekarni po świeże bułki i do sklepu po ser żółty — taki sam jak ten, który Michał zawsze wybierał jako dziecko.

Gdy wróciłam do domu syna i synowej (bo przecież klucz do ich mieszkania mam tylko „na wszelki wypadek”), poczułam się jak intruz. Kasia stała w kuchni w szlafroku i spojrzała na mnie zaskoczona:

— Pani Zofio… co pani tu robi tak wcześnie?

— Przyniosłam wam śniadanie — odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

— Dziękujemy, ale naprawdę nie trzeba było… — rzuciła chłodno i odwróciła się do ekspresu do kawy.

Wtedy wszedł Michał. Nawet nie spojrzał na mnie. Zabrał torbę z zakupami i bez słowa poszedł do swojego pokoju. Po chwili usłyszałam trzask drzwi.

Wyszłam stamtąd jak zbity pies. Całą drogę do domu płakałam — łzy ciekły mi po policzkach mimo chłodnego poranka. Czy naprawdę jestem taka okropna? Czy to źle, że chcę być częścią ich życia?

Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina. Zawsze miała dobre rady na wszystko:

— Zosiu, musisz dać im trochę przestrzeni. Młodzi teraz są inni.

Ale jak mam dać przestrzeń komuś, kto był całym moim światem? Przecież Michał był moim jedynym dzieckiem! Czy to źle, że chcę wiedzieć, co u niego słychać?

Kiedyś próbowałam porozmawiać z Kasią:

— Kasiu, czy coś zrobiłam nie tak? Może powinnam rzadziej przychodzić?

Spojrzała na mnie uważnie:

— Pani Zofio, my po prostu chcemy mieć trochę prywatności. Michał jest już dorosły.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Prywatność? Przecież ja tylko chciałam pomóc! Czy to takie złe?

Od tamtej pory coraz częściej czuję się samotna. Mąż zmarł kilka lat temu — Michał był wtedy dla mnie wszystkim. Teraz mam wrażenie, że tracę go na zawsze.

Czasem zastanawiam się, czy to rzeczywiście Kasia jest winna temu oddaleniu. Może to ja za bardzo się narzucam? Może powinnam nauczyć się żyć własnym życiem?

Ale jak mam to zrobić? Jak mam przestać kochać własne dziecko?

Ostatnio próbowałam nie dzwonić przez kilka dni. Czekałam aż sam się odezwie. Po tygodniu zadzwonił:

— Mamo, wszystko w porządku?

Serce mi zabiło mocniej.

— Tak synku… Tylko chciałam wiedzieć, czy wszystko u was dobrze.

— Wszystko dobrze — odpowiedział krótko.

I znów cisza.

Czasem myślę o tym wszystkim nocami i pytam siebie: czy naprawdę jestem taka toksyczna? Czy każda matka musi kiedyś nauczyć się odpuszczać? A może to świat się zmienił i dla takich jak ja nie ma już miejsca?

Czy wy też czujecie czasem tę pustkę? Jak sobie z nią radzicie?