Manekin z wystawy, który przemówił: Historia Edyty z Łodzi

Zamarłam w pół kroku, gdy manekin z wystawy sklepu odzieżowego przy Piotrkowskiej nagle poruszył ustami i odpowiedział na moje „Dzień dobry”. To nie był żaden żart, nie przewidziało mi się – usłyszałam wyraźnie: „Dzień dobry, pani Edyto”. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy, a torba z zakupami niemal wypada z ręki. Przez chwilę miałam wrażenie, że świat wokół mnie stanął w miejscu – tramwaje przestały dzwonić, ludzie zamarli na chodniku. Wszystko ucichło.

Mam na imię Edyta. Mam 42 lata i od urodzenia mieszkam w Łodzi. Pracuję jako nauczycielka polskiego w liceum, a życie codzienne toczy się dla mnie według utartych schematów: dom, praca, zakupy, powrót do domu. Od kilku miesięcy przechodzę obok tego sklepu codziennie rano i zawsze rzucam żartobliwe „Dzień dobry” manekinowi w granatowym płaszczu i czerwonym szaliku. To taki mój mały rytuał – śmieszny sposób na rozładowanie napięcia przed kolejnym dniem w szkole i w domu.

W domu… Tam czeka na mnie mąż, Andrzej, który od dwóch lat jest bezrobotny i coraz bardziej zamyka się w sobie. Nasza córka, Zosia, ma 17 lat i od miesięcy nie rozmawia ze mną inaczej niż przez zaciśnięte zęby. Mój ojciec, który po śmierci mamy zamieszkał z nami, codziennie powtarza mi, że „kiedyś to było inaczej” i że „dzisiejsza młodzież nie ma szacunku do starszych”. Czasem czuję się w tym domu jak duch – niewidzialna dla wszystkich.

Ale tego ranka wszystko się zmieniło. Manekin przemówił. Wbiegłam do sklepu jak oszalała.

– Przepraszam… – sapnęłam do ekspedientki. – Czy… czy ten manekin…

– Pani Edyto? – odezwał się głos zza pleców. Odwróciłam się gwałtownie. Stał tam mężczyzna około pięćdziesiątki, ubrany dokładnie tak jak manekin z wystawy. Miał łagodne oczy i lekki uśmiech.

– To ja – powiedział cicho. – Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć.

Okazało się, że to pan Roman – nowy ochroniarz sklepu. Właścicielka zatrudniła go kilka tygodni temu po serii drobnych kradzieży. Roman miał nietypowy sposób pilnowania sklepu: rano stawał nieruchomo na wystawie, udając manekina. Ludzie przechodzili obok niego obojętnie – poza mną.

– Zawsze mówi pani „dzień dobry” – powiedział Roman. – I wie pani co? To był jedyny moment dnia, kiedy czułem się widzialny.

Usiedliśmy na zapleczu sklepu przy kubkach z herbatą. Roman opowiedział mi swoją historię: stracił rodzinę przez alkohol, dzieci wyjechały za granicę i nie chcą mieć z nim kontaktu. Próbował popełnić samobójstwo, ale los dał mu jeszcze jedną szansę. Praca w sklepie była dla niego ratunkiem przed samotnością.

– Ludzie patrzą przez szybę i widzą tylko ubrania – mówił Roman. – Ale pani zobaczyła człowieka.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Andrzej siedział przed telewizorem.

– Coś się stało? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła – rzucił bez zainteresowania.

– Może właśnie zobaczyłam – odpowiedziałam cicho.

Zosia trzaskała drzwiami w swoim pokoju. Ojciec narzekał na hałas z ulicy. Ja siedziałam przy stole i patrzyłam na swoje dłonie. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że muszę coś zmienić.

Następnego dnia znów poszłam do sklepu. Roman czekał już na mnie z herbatą.

– Pani Edyto… czy mogę panią o coś poprosić? – zapytał nieśmiało. – Czy mogłaby pani czasem po prostu ze mną porozmawiać?

Zgodziłam się bez wahania. Zaczęliśmy spotykać się codziennie rano przed moją pracą. Rozmawialiśmy o wszystkim: o książkach, o dawnych czasach, o tym, jak trudno jest być widzialnym dla innych ludzi.

W domu zaczęły narastać napięcia. Andrzej był coraz bardziej zazdrosny i podejrzliwy.

– Z kim tak rozmawiasz przez telefon? – pytał wieczorami.

– Z kolegą ze sklepu – odpowiadałam zgodnie z prawdą.

– Aha… Kolega ze sklepu…

Zosia zaczęła podsłuchiwać moje rozmowy i pisać do mnie kąśliwe SMS-y: „Może znajdziesz sobie nowego tatusia?”. Ojciec coraz częściej powtarzał: „Widzisz? Kobieta powinna siedzieć w domu, a nie włóczyć się po sklepach”.

Pewnego dnia Andrzej przyszedł do sklepu i zrobił mi awanturę przy wszystkich klientach.

– To jest ten twój manekin?! – krzyczał wskazując na Romana. – Może od razu się do niego wyprowadź!

Roman stał spokojnie obok mnie, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Po tej scenie długo nie miałam odwagi wrócić do sklepu. W domu panowała lodowata cisza. Zosia przestała się do mnie odzywać zupełnie. Ojciec tylko wzdychał ciężko i patrzył na mnie z wyrzutem.

Ale po kilku dniach Roman zadzwonił do mnie wieczorem.

– Pani Edyto… Niech pani nie rezygnuje z siebie przez innych ludzi. Ja już wiem, co to znaczy być niewidzialnym.

Te słowa sprawiły, że następnego ranka znów poszłam na Piotrkowską. Roman czekał na mnie na ławce przed sklepem.

– Dziękuję – powiedziałam tylko.

Od tego dnia zaczęłam walczyć o siebie. Zaczęłam rozmawiać z córką – najpierw nie chciała słuchać, ale po kilku tygodniach sama przyszła do mnie wieczorem.

– Mamo… Ty naprawdę jesteś szczęśliwsza? – zapytała cicho.

– Staram się być – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Z Andrzejem rozmawialiśmy długo i burzliwie. Były łzy, krzyki i milczenie. W końcu powiedziałam:

– Jeśli chcesz dalej być moim mężem, musisz mnie widzieć taką, jaka jestem teraz. Nie jak kiedyś.

Ojciec przestał komentować moje życie. Może dlatego, że zobaczył we mnie siłę, której wcześniej nie miałam odwagi pokazać.

Roman znalazł nową pracę jako portier w pobliskim muzeum. Nadal spotykamy się czasem na kawie i rozmawiamy o życiu.

Czasem myślę o tym pierwszym dniu, kiedy manekin przemówił do mnie ludzkim głosem. Czy to był cud? A może po prostu trzeba nauczyć się patrzeć uważniej?

Czy my naprawdę widzimy ludzi wokół nas? A może tylko mijamy ich codziennie obojętnie? Co by było, gdyby każdy z nas choć raz zatrzymał się i powiedział: „Dzień dobry”? Czekam na wasze historie.