Niech myślą, że miałem w życiu niewiarygodne szczęście – historia Pawła Sokoła

Niech myślą, że miałem w życiu niewiarygodne szczęście. Niech patrzą na moje zdjęcia na Instagramie i zazdroszczą mi podróży, apartamentu z widokiem na morze i uśmiechu, który zawsze mam na twarzy. Niech nie wiedzą, jak naprawdę wyglądało moje życie – bo kto chciałby słuchać o tym, jak bardzo bolało dorastać w domu, gdzie miłość była luksusem, a kłótnie codziennością?

Pamiętam tamten wieczór, kiedy ojciec wrócił pijany i znowu wykrzykiwał do mamy: „To przez ciebie nie mamy nic! Przez twoje głupie pomysły!” Mama płakała w kuchni, a ja z bratem siedzieliśmy cicho w pokoju, udając, że nie słyszymy. Miałem wtedy czternaście lat i już wiedziałem, że muszę stąd uciec. Marzyłem o tym, żeby być kimś innym. Żeby mieć inne nazwisko niż Sokół – bo nawet ono wydawało mi się zbyt zwyczajne, zbyt polskie, zbyt… moje.

W szkole byłem tym cichym chłopakiem z końca klasy. Nauczyciele mówili: „Paweł jest zdolny, ale leniwy”. Koledzy śmiali się z moich znoszonych butów i kurtki po starszym bracie. Kiedy raz przyniosłem kanapkę z pasztetem, ktoś rzucił: „Sokół, nie stać cię na szynkę?” Wtedy postanowiłem, że kiedyś będę miał wszystko. I że nikt już nigdy mnie nie upokorzy.

Mama próbowała trzymać naszą rodzinę w całości. Pracowała w sklepie spożywczym na dwie zmiany. Ojciec coraz częściej znikał na całe noce. Brat, starszy o trzy lata Michał, zaczął się zadawać z podejrzanym towarzystwem. Pewnej nocy wrócił pobity. Mama krzyczała na niego: „Co ty robisz ze swoim życiem?!”, a on tylko rzucił: „A co cię to obchodzi? I tak masz mnie gdzieś!”

Wtedy pierwszy raz zobaczyłem mamę łamiącą się pod ciężarem życia. Usiadła na podłodze w kuchni i płakała tak cicho, że aż bolało patrzeć. Usiadłem obok niej i zapytałem:
– Mamo, czemu nie możemy być jak inni?
Otarła łzy i odpowiedziała:
– Bo życie nie jest sprawiedliwe, Pawełku. Ale musisz być silny.

Byłem silny. Tak bardzo, że kiedy skończyłem osiemnaście lat, spakowałem plecak i wyjechałem do Niemiec. Bez pożegnania. Bez słowa wyjaśnienia. Michał był wtedy już po pierwszym wyroku za kradzież samochodu. Ojciec przestał się odzywać do nas wszystkich po tym, jak mama wyrzuciła go z domu za kolejną zdradę.

W Berlinie zaczynałem od zera. Spałem przez pierwsze tygodnie na dworcu ZOO, potem trafiłem do hostelu dla Polaków. Pracowałem na budowie za grosze. Często myślałem o powrocie – ale duma mi nie pozwalała. Wysyłałem mamie pieniądze i krótkie wiadomości: „U mnie wszystko dobrze”.

Pewnego dnia poznałem Tomka – chłopaka z Poznania, który już kilka lat mieszkał w Berlinie.
– Ty też uciekłeś z domu? – zapytał przy piwie.
– Raczej… wyjechałem za chlebem.
– Jasne – uśmiechnął się smutno. – Każdy tu za czymś ucieka.

Z Tomkiem wynajęliśmy razem pokój. On miał dziewczynę Niemkę – Annę – która czasem wpadała do nas z jedzeniem i śmiała się z naszych żartów po polsku. Patrzyłem na nich i zazdrościłem im tej lekkości bycia razem.

Po roku dostałem lepszą pracę – w firmie remontowej prowadzonej przez Polaka. Zaczęło mi się układać. Kupiłem pierwszy samochód – stary volkswagen golf – ale dla mnie to był symbol sukcesu. Wysyłałem zdjęcia mamie i bratu:
„Patrzcie! W końcu coś mam!”

Brat odpisał tylko:
„Fajnie ci tam. Ja siedzę na kuroniówce.”
Mama zadzwoniła zapłakana:
– Pawełku, wróć… Michał znowu ma kłopoty.
Ale ja nie chciałem wracać do tego świata.

Zacząłem prowadzić podwójne życie. W mediach społecznościowych pokazywałem tylko sukcesy: wyjazdy nad morze, imprezy ze znajomymi, nowy zegarek kupiony na raty. Koledzy ze szkoły pisali:
„Ale ci się powiodło!”
„Zazdroszczę!”
A ja siedziałem wieczorami sam w pokoju i myślałem o tym, jak bardzo tęsknię za domem.

Pewnego dnia zadzwoniła mama:
– Paweł… ojciec nie żyje.
Zatkało mnie.
– Jak to?
– Zamarzł gdzieś pod mostem… Policja znalazła go dopiero rano.
Nie płakałem. Nie potrafiłem.

Po pogrzebie wróciłem do Berlina jeszcze bardziej pusty niż wcześniej. Michał przestał się odzywać całkiem – podobno wyjechał do Holandii za pracą i słuch po nim zaginął.

Wtedy pojawiła się ona – Julia. Poznałem ją przez znajomych na domówce. Była Polką z Gdańska, studiowała architekturę w Berlinie.
– Ty jesteś ten Paweł od Tomka? – zapytała.
– Tak… A ty?
– Julia. Słyszałam o tobie same dobre rzeczy.

Zaczęliśmy się spotykać. Julia była inna niż wszystkie dziewczyny, które znałem – pewna siebie, zabawna, czuła. Przy niej czułem się kimś ważnym.

Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem w małym mieszkaniu na Kreuzbergu. Julia miała swoje marzenia – chciała otworzyć własne biuro projektowe. Ja coraz częściej czułem się przy niej jak ktoś gorszy – ona mówiła biegle po niemiecku, miała znajomych z całego świata, a ja… byłem tylko chłopakiem z biednej polskiej rodziny.

Pewnego wieczoru pokłóciliśmy się o pieniądze:
– Paweł, musisz pomyśleć o czymś więcej niż tylko o pracy fizycznej! – krzyczała Julia.
– Łatwo ci mówić! Ty miałaś wszystko! Ja musiałem walczyć o każdy grosz!
– To nie moja wina! Przestań się wiecznie użalać nad sobą!
Trzasnąłem drzwiami i wyszedłem na nocny spacer po mieście.

Zacząłem coraz częściej pić po pracy. Czułem się samotny nawet przy Julii. Przestałem dzwonić do mamy – nie chciałem słuchać jej narzekań na życie.

Któregoś dnia Julia spakowała swoje rzeczy i zostawiła mi kartkę:
„Nie potrafię ci pomóc, jeśli sam nie chcesz sobie pomóc.”

Zostałem sam w pustym mieszkaniu. Przez kilka tygodni nie wychodziłem prawie z łóżka. Dzwonił Tomek:
– Stary, ogarnij się! Życie to nie bajka!
Ale ja nie chciałem już walczyć.

Dopiero kiedy mama trafiła do szpitala po udarze, coś we mnie pękło. Pojechałem do Polski pierwszy raz od lat. Zobaczyłem ją słabą, postarzałą o dekadę.
– Pawełku… dobrze, że jesteś – wyszeptała.
Wtedy zrozumiałem, że całe życie uciekałem przed sobą samym.

Po powrocie do Berlina zacząłem terapię. Przestałem pić. Znalazłem lepszą pracę jako kierowca autobusu miejskiego – śmiałem się w duchu, że historia zatoczyła koło jak u mojego ojca.

Dziś mam trzydzieści pięć lat i własne mieszkanie nad Sprewą. Czasem wrzucam zdjęcia z podróży albo nowego samochodu i widzę komentarze:
„Pawełku, jesteś naszym bohaterem!”
„Ale ci się udało!”
A ja myślę sobie: Niech myślą…

Bo czy naprawdę szczęście to tylko to, co widzą inni? Czy warto było tyle poświęcić dla kilku lajków i pozorów? A może prawdziwe szczęście to umieć spojrzeć sobie w oczy bez wstydu?

Co wy o tym sądzicie? Czy warto budować życie na pokaz? Czekam na wasze historie.