Dziedzictwo czy wolność: walka o własne życie po śmierci matki

— Nie będziesz mi mówił, jak mam żyć! — krzyknąłem, czując jak głos drży mi od gniewu i strachu. Ojciec stał w drzwiach kuchni, zaciśnięte pięści, twarz czerwona, oczy błyszczące od furii. Był wieczór, a w domu panowała cisza, którą przerywały tylko nasze krzyki. Brat, Michał, stał za mną, ramiona skrzyżowane na piersi, gotowy w każdej chwili wejść między nas.

Od śmierci mamy minęły trzy miesiące. Trzy miesiące piekła. Ojciec, dawniej surowy, ale przynajmniej przewidywalny, teraz był jak dzikie zwierzę. Rzucał się na nas z byle powodu, potrafił godzinami milczeć, by potem wybuchnąć złością z powodu niepozmywanych naczyń czy zbyt głośnego zamknięcia drzwi. Najgorsze były jednak jego groźby: „Odbiorę wam wszystko! Nie dostaniecie ani grosza! Zobaczycie, jak to jest żyć bez mojej pomocy!”

Mam dwadzieścia dziewięć lat. Michał jest starszy o trzy lata. Oboje wróciliśmy do rodzinnego domu w Łodzi po śmierci mamy, żeby pomóc ojcu i sobie nawzajem przetrwać żałobę. Ale żałoba szybko zamieniła się w walkę o przetrwanie. Ojciec nie pozwalał nam nawet rozmawiać o mamie. „Nie ma jej i tyle! Życie toczy się dalej!” — powtarzał, jakby chciał wymazać jej istnienie.

Pamiętam dzień pogrzebu. Stałem przy trumnie, a ojciec nawet nie uronił łzy. Patrzył gdzieś w dal, jakby już wtedy planował nowy porządek w domu. Michał ścisnął mnie za rękę. „Musimy być razem”, szepnął. Wtedy jeszcze wierzyłem, że jakoś się ułożymy.

Ale z każdym dniem było gorzej. Ojciec zaczął kontrolować każdy nasz krok. Pytał, gdzie idziemy, z kim się spotykamy, ile zarabiamy. „To mój dom! Moje zasady!” — powtarzał. Kiedy próbowałem mu tłumaczyć, że jesteśmy dorośli, że mamy prawo do własnego życia, śmiał się szyderczo: „Dorośli? Bez mojego wsparcia nie poradzicie sobie nawet tygodnia!”

Któregoś wieczoru usiedliśmy z Michałem w moim pokoju. Siedział na łóżku, patrzył w okno.

— Nie dam rady tak dłużej — powiedział cicho. — Czuję się jak więzień.

— Ja też — odpowiedziałem. — Ale jeśli odejdziemy… On naprawdę może nam wszystko odebrać.

Ojciec był właścicielem domu i rodzinnej firmy transportowej. Od lat powtarzał, że wszystko kiedyś będzie nasze — dom, firma, oszczędności. Ale teraz używał tego jak broni.

— Może lepiej zacząć od nowa? Bez jego pieniędzy? — Michał spojrzał na mnie z nadzieją i strachem jednocześnie.

— A jeśli sobie nie poradzimy?

— Przynajmniej będziemy wolni.

Następnego dnia ojciec znowu wybuchł. Tym razem poszło o to, że nie wróciliśmy na czas na obiad.

— Jesteście niewdzięczni! Po moim trupie dostaniecie cokolwiek! — wrzeszczał tak głośno, że sąsiadka zza ściany zadzwoniła później z pytaniem, czy wszystko u nas w porządku.

Wtedy pierwszy raz poczułem coś dziwnego — nie strach, ale ulgę. Ulgę na myśl, że moglibyśmy odejść i nigdy więcej nie słyszeć tych gróźb.

Wieczorem usiedliśmy we trójkę przy stole. Michał zebrał się na odwagę:

— Tato… Chcemy porozmawiać.

Ojciec spojrzał na niego z pogardą.

— O czym? O tym, jak bardzo mnie nienawidzicie?

— Nie nienawidzimy cię — powiedziałem spokojnie. — Ale nie możemy tak żyć. Musisz przestać nas szantażować.

— Szantażować? Ja wam daję dach nad głową! Wszystko co macie!

— Chcemy być wolni — powiedział Michał. — Jeśli musimy odejść bez niczego… Zrobimy to.

Ojciec milczał przez chwilę. Potem wstał i wyszedł z domu trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zatrzęsły się szyby.

Przez kolejne dni prawie się do nas nie odzywał. Chodził po domu jak cień, czasem rzucał nam tylko krótkie spojrzenia pełne nienawiści. My zaczęliśmy pakować rzeczy.

W końcu nadszedł dzień wyprowadzki. Stałem przed domem z walizką w ręku i patrzyłem na okna dzieciństwa. Michał podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

— Dasz radę? — zapytał cicho.

— Nie wiem… Ale muszę spróbować.

Ojciec wyszedł na ganek.

— Myślicie, że beze mnie sobie poradzicie? — zapytał lodowatym głosem.

— Tak — odpowiedział Michał pewnie.

Ojciec spojrzał na nas przez chwilę, potem splunął pod nogi i wrócił do domu bez słowa.

Zamieszkaliśmy razem w małym mieszkaniu na Retkini. Było ciasno i skromnie, ale pierwszy raz od miesięcy mogliśmy oddychać swobodnie. Praca nie była łatwa — ja zatrudniłem się jako kierowca autobusu miejskiego, Michał znalazł coś w magazynie. Czasem brakowało nam pieniędzy na rachunki, czasem kłóciliśmy się o drobiazgi. Ale byliśmy wolni.

Minęły dwa lata. Ojciec nie odezwał się ani razu. Słyszałem od sąsiadów, że coraz częściej pije i zamyka się w domu na całe dni. Czasem myślę o nim z żalem — może gdyby potrafił rozmawiać o bólu po stracie mamy… Może gdyby pozwolił sobie na słabość…

Ale wiem jedno: nie chcę już nigdy żyć według jego zasad. Wolność kosztuje więcej niż myślałem, ale jest warta każdej ceny.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę można być szczęśliwym bez rodziny? Czy dziedzictwo to tylko pieniądze i domy? A może prawdziwe dziedzictwo to odwaga by żyć po swojemu?