Mam 35 lat i jestem sama. Czy to już koniec marzeń o rodzinie?

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na kanapie. Mama znowu wyszła z mieszkania, nie oglądając się za siebie. W powietrzu wisiała kłótnia, której nie chciałam, a która wracała do nas jak bumerang od lat. – Kinga, ile razy mam ci powtarzać? Tak długo będziesz sama, aż przestaniesz być taka wybredna! – krzyczała jeszcze chwilę wcześniej, stojąc w progu mojej kawalerki na warszawskim Grochowie.

Mam 35 lat i jestem sama. Sama z kubkiem zimnej kawy, sama z myślami, które nie dają spać. Sama z pytaniem: czy to już za późno na rodzinę? Czy to ja jestem winna temu, że nie mam nikogo bliskiego?

Moja historia nie zaczyna się od wielkiej miłości ani od dramatycznego rozstania. Zaczyna się od dzieciństwa w bloku z wielkiej płyty na Pradze, gdzie tata znikał na całe tygodnie, a mama wiecznie była rozdrażniona. – Twój ojciec to egoista! – powtarzała mi przy każdej okazji. – Gdyby nie ty, już dawno bym go zostawiła.

Pamiętam, jak miałam dziewięć lat i czekałam na tatę pod oknem. Obiecał zabrać mnie do ZOO. Przyszedł po mnie dopiero tydzień później, z nową partnerką. – To jest ciocia Ania – powiedział, a ja poczułam się jak powietrze. Mama zamknęła się wtedy w łazience i płakała przez godzinę.

Od tamtej pory nauczyłam się nie ufać nikomu. W szkole podstawowej trzymałam się na uboczu. Kiedy koleżanki opowiadały o swoich rodzinach, ja milczałam. W liceum zakochałam się pierwszy raz – w Bartku z klasy matematycznej. Był cichy, trochę nieśmiały, ale miał w sobie coś, co przyciągało mnie jak magnes. Kiedy zaprosił mnie na studniówkę, byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej.

Po studniówce Bartek przestał się odzywać. Dowiedziałam się później, że jego mama uznała mnie za „dziewczynę bez perspektyw”. – Kinga? Przecież ona nawet nie ma ojca! – powiedziała podobno na głos podczas rodzinnego obiadu. Bartek nie miał odwagi mi tego powiedzieć.

Z każdym kolejnym rokiem coraz trudniej było mi zaufać komukolwiek. Na studiach próbowałam być bardziej otwarta, ale zawsze coś szło nie tak. Raz chłopak okazał się żonaty, innym razem po prostu przestał się odzywać po kilku randkach.

Najbardziej bolała mnie historia z Pawłem. Poznaliśmy się przez wspólnych znajomych na domówce w Ursusie. Był zabawny, inteligentny, miał własną firmę informatyczną i wydawało się, że naprawdę mu na mnie zależy. Po kilku miesiącach zaproponował wspólne mieszkanie.

– Kinga, może spróbujemy razem? – zapytał pewnego wieczoru.
– Nie wiem… To chyba za szybko – odpowiedziałam, choć serce waliło mi jak młotem.
– Czego się boisz? – dopytywał.
– Że mnie zostawisz. Jak wszyscy.

Paweł westchnął ciężko i przez chwilę patrzył na mnie bez słowa.
– Ja nie jestem twoim ojcem – powiedział cicho.

Ale ja już wtedy byłam przekonana, że każdy facet prędzej czy później odejdzie.

Z czasem Paweł zaczął się oddalać. Coraz częściej wracał późno z pracy, coraz rzadziej dzwonił. Pewnego dnia zobaczyłam go w galerii handlowej z inną kobietą. Nie przyznał się do zdrady – po prostu przestał odbierać moje telefony.

Po tej historii zamknęłam się jeszcze bardziej. Praca w agencji reklamowej dawała mi satysfakcję i pozwalała zapomnieć o samotności na kilka godzin dziennie. Ale wieczorami wracałam do pustego mieszkania i czułam się jak dziecko czekające pod oknem na ojca.

Mama nigdy nie przestała mi wypominać mojej samotności.
– W twoim wieku miałam już dwójkę dzieci! – mówiła przy każdej rodzinnej imprezie.
– Czasy się zmieniły – odpowiadałam z rezygnacją.
– Nie tłumacz się! Po prostu boisz się życia!

Najgorsze były święta. Siostra mamy – ciocia Renata – zawsze przychodziła z mężem i trójką dzieci. Siedziałam wtedy przy stole jak piąte koło u wozu i słuchałam opowieści o ich sukcesach: „Kasia zdała maturę z wyróżnieniem”, „Marek dostał pracę w banku”…

A ja? Ja byłam tą dziwną kuzynką z Warszawy, która „robi karierę”, ale nie potrafi ułożyć sobie życia.

Pewnego dnia mama przyszła do mnie bez zapowiedzi.
– Kinga, musisz coś zmienić! Zapisz się na jakieś randki internetowe! Albo chociaż wyjdź do ludzi!
– Mamo, daj mi spokój…
– Nie będę żyła wiecznie! Chcę zobaczyć twoje szczęście!

Wtedy wybuchłam:
– Może gdybyś ty była szczęśliwa, umiałabym być szczęśliwa też!

Mama spojrzała na mnie jakby pierwszy raz widziała własną córkę.
– Myślisz, że to wszystko moja wina?
– Nie wiem… Ale czasem mam wrażenie, że nigdy nie pozwoliłaś mi być sobą.

Wyszła bez słowa i przez tydzień nie odbierała telefonu.

W pracy też nie było łatwo. Moja szefowa, pani Jolanta, była kobietą po pięćdziesiątce, która całe życie poświęciła firmie.
– Kinga, ty masz potencjał! Ale musisz być bardziej otwarta! Ludzie cię lubią, tylko ty tego nie widzisz!

Czasem zastanawiałam się, czy ona też jest samotna. Raz widziałam ją płaczącą w łazience po rozmowie telefonicznej z córką.

Próbowałam zmienić coś w swoim życiu. Zapisałam się na jogę, zaczęłam chodzić na spotkania podróżnicze w klubokawiarniach na Powiślu. Poznałam tam kilka osób – Magdę, która właśnie wróciła z Islandii i Michała, który prowadził bloga o górach.

Z Michałem poszliśmy kilka razy do kina i na rower po Kampinosie. Było miło… ale kiedy zaproponował weekendowy wyjazd do Zakopanego, odmówiłam.
– Przepraszam… To chyba za wcześnie – powiedziałam.
– Kinga… Ty naprawdę boisz się bliskości?
Nie odpowiedziałam.

Czasem myślę, że jestem jak własna matka – wiecznie niezadowolona i pełna lęku przed światem.

Najgorsze są wieczory. Siedzę wtedy przy oknie z kubkiem herbaty i patrzę na światła miasta. W oknach naprzeciwko widzę rodziny: dzieci biegające po pokoju, pary oglądające seriale…

A ja? Ja mam tylko siebie i swoje lęki.

Ostatnio odwiedziła mnie sąsiadka z naprzeciwka – pani Halina. Ma ponad siedemdziesiąt lat i zawsze przynosi mi domowe ciasto.
– Kinga, nie przejmuj się tymi wszystkimi ciotkami i matkami! Życie jest twoje! Ja też byłam sama przez wiele lat…
– I co pani zrobiła?
– Zaczęłam żyć dla siebie! Znalazłam przyjaciółki, zaczęłam podróżować… A potem poznałam pana Stefana w sanatorium!
Obie wybuchłyśmy śmiechem.

Może jeszcze nie wszystko stracone?

Czasem myślę o tym wszystkim głośno:
Czy samotność to wybór czy kara za błędy rodziców? Czy można nauczyć się ufać od nowa? Czy ktoś taki jak ja zasługuje jeszcze na miłość?

A może Wy też macie podobne doświadczenia? Jak sobie radzicie z samotnością? Czy warto jeszcze wierzyć w szczęście?