Nie uciekaj, Martyno: Moja ucieczka sprzed ołtarza i walka o własne życie

– Martyna, nie wygłupiaj się, przecież wszystko już gotowe! – głos pani Haliny, matki mojego narzeczonego, odbijał się echem w ciasnej łazience. Stałam przed lustrem w białej sukni, z rozmazanym makijażem i sercem bijącym jak szalone. W drżących dłoniach ściskałam telefon. „Nie uciekaj, Martyno. Szczęście nie ucieka” – powtarzałam sobie w myślach, ale im bardziej próbowałam się przekonać, tym bardziej czułam, że to nieprawda.

Odkąd zaręczyłam się z Pawłem, moje życie przestało należeć do mnie. Jego rodzina – państwo Nowakowie – byli jak z obrazka: poważani w mieście, z własną firmą budowlaną i domem na przedmieściach Lublina. Z początku imponowało mi ich ciepło i jedność. Ale szybko zrozumiałam, że za tym wszystkim kryje się coś duszącego. Każda decyzja – od wyboru sukni po listę gości – była konsultowana z Haliną. „U nas tak się robi od pokoleń”, słyszałam niemal codziennie. Nawet mój własny głos zaczął brzmieć obco.

– Martyna, kochanie, nie przesadzaj – Paweł wszedł do łazienki bez pukania. – Mama tylko chce dobrze. Przecież to nasz dzień.

Spojrzałam na niego przez łzy. – Nasz? Czy raczej wasz? Bo ja tu czuję się jak aktorka w cudzym przedstawieniu.

Paweł westchnął ciężko. – Zawsze musisz wszystko komplikować. Nie możesz po prostu być szczęśliwa?

To pytanie bolało najbardziej. Bo przecież próbowałam. Próbowałam być idealną synową, spełniać oczekiwania, uśmiechać się na rodzinnych obiadach, nawet wtedy, gdy Halina krytykowała mój makijaż albo sposób śmiechu. „Martynko, u nas kobiety są skromne”, mówiła z uśmiechem, który nie sięgał oczu.

Moja mama patrzyła na to wszystko z boku, bezsilna. „To twoje życie”, powtarzała cicho. Ale czy naprawdę było moje?

Ostatnie tygodnie przed ślubem były jak koszmar na jawie. Każda noc kończyła się płaczem w poduszkę i myślami o ucieczce. Ale przecież nie mogłam zawieść tylu ludzi. „Martyna, nie rób sceny”, słyszałam głos babci w głowie. „Wszystkie kobiety tak mają na początku”.

W dniu ślubu obudziłam się z uczuciem ciężaru na piersi. W domu Pawła panował gwar – ciotki krzątały się po kuchni, Halina wydawała polecenia, a Paweł rozmawiał przez telefon z zespołem muzycznym. Ja siedziałam w swoim pokoju i patrzyłam na suknię wiszącą na drzwiach. Biała, koronkowa, wybrana przez Halinę. „Będziesz wyglądać jak księżniczka”, powiedziała przy przymiarce. Ale ja nigdy nie chciałam być księżniczką.

– Martyna! – Halina zapukała gwałtownie do drzwi. – Czas na makijaż! Goście już przyjeżdżają!

Z trudem podniosłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Tam właśnie zaczęła się moja walka o oddech.

– Nie mogę tego zrobić – wyszeptałam do swojego odbicia.

Telefon zadzwonił. Mama.

– Martynko? Wszystko w porządku?

– Mamo… ja nie wiem…

– Jeśli nie jesteś pewna, nie rób tego. Lepiej zawieść wszystkich dziś niż siebie na zawsze.

Te słowa były jak iskra. Spojrzałam na siebie jeszcze raz – zapuchnięte oczy, drżące ręce, serce gotowe wyskoczyć z piersi.

Wyszłam z łazienki i skierowałam się do pokoju Pawła.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

Paweł spojrzał na mnie z irytacją.

– Teraz? Przecież zaraz ślub!

– Właśnie dlatego teraz.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Przez chwilę milczałam, szukając słów.

– Paweł… ja nie mogę tak żyć. Twoja rodzina… oni chcą mnie zmienić na swoją modłę. Ja już nie wiem, kim jestem.

Paweł przewrócił oczami.

– Martyna, przesadzasz! Każda rodzina ma swoje zasady! U nas po prostu się szanuje tradycję!

– Ale ja nie chcę być tylko dodatkiem do twojej rodziny! Chcę być sobą!

W jego oczach zobaczyłam chłód.

– To może powinnaś sobie znaleźć kogoś innego – rzucił przez zaciśnięte zęby.

Zrobiło mi się zimno. Wstałam powoli.

– Może masz rację.

Wyszłam z pokoju i skierowałam się do drzwi wyjściowych. W korytarzu minęłam Halinę.

– Dokąd idziesz?! – krzyknęła przerażona.

– Po swoje życie – odpowiedziałam cicho.

Wyszłam na ulicę w białej sukni, czując na sobie spojrzenia sąsiadów i gości zbierających się przed domem. Serce waliło mi jak młotem, ale pierwszy raz od miesięcy oddychałam pełną piersią.

Mama czekała na mnie przy samochodzie.

– Gotowa?

Pokiwałam głową przez łzy.

Odjechałyśmy w ciszy. Po drodze patrzyłam przez okno na znajome ulice Lublina i myślałam o tym wszystkim, co zostawiam za sobą: oczekiwania innych ludzi, strach przed oceną, fałszywe poczucie obowiązku.

Wieczorem siedziałam w swoim dawnym pokoju i patrzyłam na zdjęcia z dzieciństwa. Było mi żal Pawła – może kiedyś zrozumie, że miłość to nie jest podporządkowanie się cudzym zasadom. Ale najbardziej żal mi było siebie sprzed kilku miesięcy: tej dziewczyny, która tak bardzo chciała być akceptowana, że prawie zgubiła siebie.

Dziś wiem jedno: szczęście naprawdę nie ucieka – ale czasem trzeba za nim pobiec w przeciwną stronę niż wszyscy oczekują.

Czy mieliście kiedyś odwagę powiedzieć „nie” całemu światu? Czy warto poświęcać siebie dla czyjegoś spokoju? Może właśnie teraz ktoś z Was stoi przed podobnym wyborem…