Cienie nad Jeziorem: Opowieść o rodzinie, zdradzie i przebaczeniu

Telefon zadzwonił o czwartej nad ranem. Dźwięk przeszył ciszę mojego mieszkania w Warszawie jak nóż. – Lena, musisz przyjechać. Ojciec jest w szpitalu – głos matki był szorstki, bez czułości, jakbyśmy rozmawiały o pogodzie. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. – Co się stało? – zapytałam, choć już wiedziałam, że to nie będzie zwykła choroba. – Zawał. I… musisz być tu jak najszybciej.

Wróciłam do domu rodzinnego w Borach Tucholskich po raz pierwszy od pięciu lat. Dom stał nad jeziorem, otoczony sosnami, które szumiały nawet wtedy, gdy nie było wiatru. W dzieciństwie wydawało mi się, że te drzewa szepczą tajemnice – teraz wiedziałam, że to były nasze sekrety, których nikt nie chciał wypowiedzieć na głos.

Matka czekała na mnie w kuchni. Pachniało kawą i starym kurzem. – Długo cię nie było – rzuciła bez przywitania. – Długo nie miałam po co wracać – odpowiedziałam z goryczą. Spojrzała na mnie tym swoim chłodnym wzrokiem, który pamiętałam z dzieciństwa. Zawsze była twarda, nieugięta, jakby uczucia były dla niej luksusem, na który nie mogła sobie pozwolić.

Ojciec leżał w szpitalu w Chojnicach. Był blady, wychudzony, a jego dłonie drżały, gdy próbował podnieść kubek z herbatą. – Lena… – wyszeptał, gdy weszłam do sali. – Przepraszam…

Nie wiedziałam za co przeprasza. Za to, że pił? Za to, że bił matkę? Za to, że przez niego uciekłam z domu zaraz po maturze? Czy za to, że nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha?

– Nie teraz – powiedziałam cicho i usiadłam przy jego łóżku. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu ojciec zamknął oczy i zasnął.

Wróciłam do domu i zastałam matkę przy stole z moją młodszą siostrą, Martą. Marta była zawsze tą „lepszą” – cichą, posłuszną, taką jakiej matka chciała. Teraz patrzyła na mnie z mieszaniną ciekawości i niechęci.

– Po co wróciłaś? – zapytała Marta bez ogródek.
– Matka zadzwoniła.
– Myślisz, że coś się zmieniło? Że nagle wszyscy się pogodzimy?
– Nie wiem… Może po prostu chcę wiedzieć prawdę.

Matka spojrzała na mnie ostro.
– Prawda? Prawda jest taka, że zostawiłaś nas wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałyśmy.
– A ty? Ty nigdy mnie nie potrzebowałaś! Potrzebowałaś kogoś do sprzątania i gotowania!

Zapanowała cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.

Wieczorem znalazłam w swoim dawnym pokoju stare pudełko po butach. W środku były listy – moje i Marty do ojca z czasów, gdy był w sanatorium odwykowym. Pisałyśmy mu wtedy o wszystkim: o szkole, o tym jak matka płacze nocami, o tym jak bardzo chcemy, żeby wrócił inny. Nigdy nie odpisał.

Następnego dnia poszłam nad jezioro. Tam spotkałam Dawida – mojego dawnego chłopaka. Był starszy ode mnie o dwa lata i kiedyś obiecywał mi świat poza Borami Tucholskimi.

– Lena? To naprawdę ty?
– Tak… Dawidzie…
– Myślałem, że już nigdy cię tu nie zobaczę.
– Ja też tak myślałam.

Usiedliśmy na pomoście. Dawid wyjął papierosy i zapalił jednego.
– Wiesz… zawsze żałowałem, że wtedy wyjechałaś bez słowa.
– Nie miałam wyboru. Tu się dusiłam.
– A teraz?
– Teraz… nie wiem kim jestem.

Patrzył na mnie długo.
– Może czas przestać uciekać?

Wróciłam do domu późno. Matka siedziała przy stole z butelką wódki.
– Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie? – zapytała nagle.
– Nie… Po prostu próbuję żyć inaczej.
– Ty zawsze tylko próbujesz! Nigdy niczego nie kończysz!

Wybuchłam płaczem. Marta weszła do kuchni i zaczęła krzyczeć:
– Przestańcie! Ile jeszcze będziecie się żreć?! Ojciec umiera w szpitalu, a wy tylko o sobie!

Wtedy matka uderzyła pięścią w stół.
– On nigdy nas nie kochał! Nigdy! Wszystko robiłam sama!

Marta wybiegła z domu trzaskając drzwiami. Ja zostałam z matką i jej łzami.

Następnego dnia pojechałyśmy razem do szpitala. Ojciec był słaby, ale przytomny.
– Lena… Marta… przepraszam was…
– Za co? – zapytałam drżącym głosem.
– Za wszystko… Za to, że was zawiodłem…

Matka stała w kącie i patrzyła przez okno.
– To już nie ma znaczenia – powiedziała cicho.

Po powrocie do domu Marta przyszła do mojego pokoju.
– Wiesz… zawsze ci zazdrościłam odwagi. Ja nigdy nie potrafiłam odejść.
– Ale zostałaś silniejsza niż ja – odpowiedziałam jej szczerze.

Przez kolejne dni zaczęłyśmy rozmawiać coraz więcej. O dzieciństwie, o bólu, o tym jak każda z nas próbowała sobie radzić na swój sposób. Matka powoli miękła – zaczęła gotować obiady dla nas wszystkich i nawet raz się uśmiechnęła.

Ojciec zmarł tydzień później. Pogrzeb był prosty – kilka osób z rodziny i sąsiedzi. Po wszystkim matka podeszła do mnie i Marty.
– Może spróbujemy jeszcze raz? Jako rodzina?

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na jezioro i zastanawiałam się, czy można odbudować coś, co przez lata było tylko ruiną.

Dziś mieszkam znów nad jeziorem. Z matką i Martą uczymy się być razem od nowa. Czasem Dawid wpada na kawę i rozmawiamy o dawnych czasach. Nadal boli mnie przeszłość, ale już się jej nie boję.

Czy można naprawdę wybaczyć wszystko? Czy rodzina to coś więcej niż wspólna krew? Może najważniejsze jest to, by próbować – nawet jeśli czasem boli.