Zostawiła mi córkę? – Historia Walerii i Kasi

„Zostawiła mi córkę?” – ta myśl uderzyła mnie jak grom z jasnego nieba, kiedy zobaczyłam na stole kartkę. Moje ręce zaczęły drżeć, a serce waliło jak oszalałe. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. W głowie miałam tylko jedno: „Nie, to niemożliwe. Na pewno wróci.”

Wróciłam z pracy później niż zwykle. W autobusie było duszno, a ja marzyłam tylko o tym, żeby w końcu usiąść w kuchni z herbatą. Ale kiedy przekroczyłam próg mieszkania, od razu poczułam, że coś jest nie tak. Cisza była zbyt głęboka, zbyt ciężka. Zwykle Kasia siedziała przy stole z telefonem albo słuchała muzyki w swoim pokoju. Tym razem nie było jej nigdzie.

Na stole leżała kartka. Zwykła kartka wyrwana z zeszytu, na której drżącym pismem było napisane: „Mamo, nie szukaj mnie. Muszę odpocząć od wszystkiego. Nie dzwoń.”

Przeczytałam to chyba z dziesięć razy. Za każdym razem miałam nadzieję, że coś źle zrozumiałam, że to jakiś żart, może głupi eksperyment psychologiczny. Ale nie – to było prawdziwe. Moja córka uciekła z domu.

Usiadłam na krześle i przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Przed oczami przelatywały mi obrazy z ostatnich miesięcy: nasze kłótnie, trzaskanie drzwiami, jej łzy i moje krzyki. Zawsze myślałam, że robię wszystko dla jej dobra. Chciałam, żeby była silna, żeby nie popełniła moich błędów. Ale może właśnie przez to ją straciłam?

Telefon zadzwonił. To była moja siostra, Ania.
– Waleria? Wszystko w porządku?
– Nie wiem… – głos mi się załamał. – Kasia… Kasia uciekła z domu.
– Co?! Jak to?
– Zostawiła mi tylko kartkę…

Ania próbowała mnie uspokoić, ale ja już byłam w innym świecie. Przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z Kasią.

– Mamo, ty mnie w ogóle nie rozumiesz! – krzyczała wtedy.
– Staram się jak mogę! – odpowiedziałam równie głośno.
– Ty tylko wymagasz i wymagasz! Nigdy nie pytasz, czego ja chcę!
– Bo wiem lepiej! – wypaliłam bez zastanowienia.

Teraz każde słowo wracało do mnie jak bumerang. Czy naprawdę wiedziałam lepiej? Czy może po prostu bałam się przyznać do własnych słabości?

Zadzwoniłam do jej przyjaciółki, Magdy.
– Magda, czy Kasia jest u ciebie?
– Nie… Ale pisała mi rano, że ma wszystkiego dość…
– Jeśli się odezwie, daj mi znać, proszę.

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Siedziałam na kanapie i patrzyłam na drzwi. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. W końcu zaczęłam przeglądać jej rzeczy – szukałam jakiejkolwiek wskazówki. Znalazłam jej pamiętnik.

„Czasem mam wrażenie, że mama mnie nienawidzi. Albo że nienawidzi siebie i dlatego tak się na mnie wyżywa. Chciałabym jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham, ale boję się, że mnie wyśmieje.”

Łzy same popłynęły mi po policzkach. Jak mogłam być tak ślepa? Przecież to moja córka! Moja Kasia…

Rano zadzwonił dzwonek do drzwi. Zerwałam się jak oparzona. To był listonosz – przyniósł list polecony dla Kasi. Znowu rozczarowanie.

Minęły dwa dni. Dwa najdłuższe dni w moim życiu. Policja powiedziała, że muszę czekać 48 godzin od zaginięcia dorosłej osoby, zanim zaczną szukać na poważnie. Kasia miała dopiero siedemnaście lat – była na granicy dorosłości i dzieciństwa.

W końcu zadzwonił telefon.
– Mamo…
Głos był cichy, ledwo go poznałam.
– Kasia! Gdzie jesteś?!
– U Magdy… Przepraszam… Nie mogłam już wytrzymać w domu.
– Kochanie… wróć do domu. Proszę cię…
– Nie wiem… Muszę pomyśleć.

Rozłączyła się.

Siedziałam przez godzinę w milczeniu. Potem zadzwoniła Ania.
– Waleria, musisz jej dać trochę przestrzeni. Może za bardzo ją naciskałaś?
– Ale ja tylko chciałam jej pomóc!
– Wiem… Ale czasem trzeba po prostu posłuchać.

Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam do Kasi wiadomość: „Kocham cię bardzo. Przepraszam za wszystko. Jeśli będziesz chciała wrócić – zawsze będę na ciebie czekać.”

Minął tydzień. Każdy dzień był jak wieczność. W pracy byłam cieniem samej siebie – wszyscy pytali, co się dzieje, ale nie miałam siły tłumaczyć.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Kasię siedzącą na schodach pod drzwiami.
– Mamo…
Nie powiedziałyśmy nic przez długą chwilę. Potem rzuciłyśmy się sobie w ramiona i obie płakałyśmy jak dzieci.

Wieczorem długo rozmawiałyśmy.
– Bałam się, że mnie nie kochasz – powiedziała cicho Kasia.
– Kocham cię najbardziej na świecie – odpowiedziałam bez wahania.
– Ale czasem czuję się niewidzialna…
– Postaram się to zmienić… Obiecuję.

Od tamtej pory próbujemy budować wszystko od nowa. Nie jest łatwo – stare rany goją się powoli. Ale wiem jedno: nigdy więcej nie pozwolę jej poczuć się samotną.

Czasem zastanawiam się: ile matek i córek przeżywa podobne chwile? Czy naprawdę musimy doprowadzić się do granicy rozpaczy, żeby zacząć ze sobą rozmawiać? Może warto czasem po prostu posłuchać – zanim będzie za późno.