Cień podziału: Historia ojca z warszawskiego liceum, który odważył się sprzeciwić elitom

— Tato, nie musisz mnie odwozić. Wszyscy przyjeżdżają sami albo mają szofera — Zosia spuszcza wzrok, nerwowo poprawiając plecak. Stoję na parkingu przed Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie, czując się jak intruz. Mój stary Opel Astra wyraźnie odstaje od błyszczących SUV-ów i limuzyn, które codziennie zajeżdżają pod szkołę.

— Zosiu, przecież nie mamy szofera — próbuję zażartować, ale ona tylko wzdycha i szybko znika w tłumie. Zostaję sam, z narastającym uczuciem wstydu i bezradności. To nie jest pierwszy raz, kiedy widzę, jak pieniądze dzielą dzieci. Ale pierwszy raz dotyczy to mojej córki.

Zosia dostała się do Batorego dzięki ciężkiej pracy. Jest bystra, ambitna, zawsze z nosem w książkach. Ale tutaj to nie wystarcza. Już po pierwszym tygodniu zauważyłem, że coś jest nie tak. Przestała opowiadać o szkole, zamknęła się w sobie. Pewnego wieczoru podsłuchałem jej rozmowę przez telefon:

— Nie pójdę na tę imprezę, nie mam sukienki od Prady… Nie rozumiesz, oni się ze mnie śmieją…

Serce mi pękało. Próbowałem rozmawiać z żoną, Magdą:

— Musimy coś zrobić. Zosia cierpi przez ten cały snobizm.

— Piotrze, nie zmienisz świata. Może powinniśmy ją przenieść do innej szkoły?

— Przecież to jej marzenie! — krzyknąłem z rozpaczą.

Nie mogłem spać. W pracy byłem rozkojarzony. W końcu postanowiłem działać. Napisałem list do dyrekcji szkoły:

„Szanowna Pani Dyrektor,
Zwracam się z prośbą o zwrócenie uwagi na narastające podziały społeczne wśród uczniów. Moja córka i inne dzieci czują się wykluczone przez ostentacyjne manifestowanie bogactwa przez część uczniów…”

Odpowiedź przyszła szybko:

„Szkoła nie może ingerować w życie prywatne uczniów ani ograniczać swobody wyrażania siebie…”

Poczułem się jak idiota. Ale nie poddałem się. Zacząłem rozmawiać z innymi rodzicami. Większość milczała lub wzruszała ramionami:

— Tak było zawsze — powiedziała matka jednego z chłopców. — Lepiej się nie wychylać.

Tylko pan Andrzej, ojciec Mai, przyznał mi rację:

— Moja córka też płacze po nocach. Ale co możemy zrobić? To Warszawa, tu liczy się kasa.

Zorganizowałem spotkanie rodziców. Przyszło pięć osób na trzydziestu zaproszonych. Rozmawialiśmy długo, ale nikt nie miał odwagi wystąpić oficjalnie przeciwko systemowi.

Wkrótce zaczęły się plotki. Ktoś powiedział Zosi:

— Twój tata to ten od listów? Co za wstyd!

Zosia wróciła do domu zapłakana:

— Dlaczego musiałeś się wychylać? Teraz wszyscy się ze mnie śmieją!

Magda patrzyła na mnie z wyrzutem:

— Chciałeś dobrze, a tylko pogorszyłeś sprawę.

Czułem się jak najgorszy ojciec na świecie. Próbowałem tłumaczyć Zosi:

— Chciałem tylko ci pomóc…

— Nie chcę twojej pomocy! — krzyknęła i zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta jak struna. Zosia zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Magda coraz częściej sugerowała zmianę szkoły.

Pewnego dnia dostałem maila od pani psycholog szkolnej:

„Zapraszam na rozmowę w sprawie Zosi.”

Poszedłem z duszą na ramieniu. Pani psycholog była młoda, uśmiechnięta, ale jej słowa były jak zimny prysznic:

— Pańska córka jest wycofana, ma objawy depresji. Proszę rozważyć wsparcie psychologiczne.

Wróciłem do domu i długo siedziałem w milczeniu przy kuchennym stole. Magda usiadła naprzeciwko mnie.

— Piotrze… Może rzeczywiście lepiej będzie dla Zosi, jeśli zmienimy szkołę?

Nie odpowiedziałem od razu. Czułem się pokonany przez system, przez własną bezsilność.

W końcu usiadłem z Zosią na łóżku.

— Córeczko… Przepraszam cię za wszystko. Chciałem dobrze, ale chyba cię skrzywdziłem.

Zosia spojrzała na mnie przez łzy:

— Tato… Ja po prostu chcę być jak inni.

Przenieśliśmy Zosię do innego liceum — mniej prestiżowego, ale bardziej „normalnego”. Powoli wracała do siebie, znów zaczęła się uśmiechać.

Ale ja do dziś mam w sobie żal i pytania bez odpowiedzi: Czy warto było walczyć? Czy można zmienić świat, jeśli wszyscy inni wolą milczeć?

A może to ja byłem naiwny? Czy naprawdę lepiej jest się nie wychylać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?