Nienawidziliśmy jej od pierwszego kroku w naszym domu. Historia o tym, jak nowa żona ojca rozbiła i posklejała naszą rodzinę

Nienawidziliśmy jej od pierwszego kroku w naszym domu. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj – listopadowy zmierzch, wilgoć na klatce schodowej, zapach bigosu unoszący się z kuchni i stukot jej obcasów na naszych panelach. Stałam z bratem, Bartkiem, na korytarzu, oboje z zaciśniętymi pięściami i minami jakbyśmy mieli zaraz wybuchnąć płaczem lub krzykiem. Ojciec otworzył drzwi szeroko i powiedział: „Dzieciaki, poznajcie panią Annę.”

Pani Anna. Nawet nie „ciocia”, nie „Ania”. Pani Anna. Miała na sobie czerwony płaszcz, włosy spięte w ciasny kok i uśmiech, który wydawał się wymuszony. Spojrzała na nas z góry, jakbyśmy byli egzotycznymi zwierzątkami w zoo. Bartek szepnął mi do ucha: „Nie chcę jej tu.”

Ojciec próbował być miły, ale jego głos drżał. „Anna zostanie z nami przez jakiś czas.”

„Na jak długo?” – zapytałam lodowato.

„Na zawsze, Marto.”

Zrobiło się cicho. Nawet zegar na ścianie jakby przestał tykać. Bartek uciekł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Ja zostałam na korytarzu, patrząc na Annę z nienawiścią, której nie powstydziłby się żaden dorosły.

Pierwsze tygodnie były piekłem. Anna próbowała gotować nasze ulubione dania, ale jej pierogi były twarde jak kamień, a rosół smakował jak woda po myciu naczyń. Ojciec udawał, że wszystko jest w porządku, ale widziałam, jak nocami siedzi przy stole i patrzy w okno. Czasem słyszałam jego cichy płacz.

Bartek był jeszcze gorszy ode mnie. Chował jej buty, rozlewał mleko na jej łóżko, a raz nawet napisał na lustrze w łazience pastą do zębów: „Wynoś się!” Anna znosiła to wszystko ze spokojem, który mnie doprowadzał do szału. Nigdy nie krzyczała, nie płakała przy nas. Po prostu sprzątała i szła dalej.

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły wcześniej i usłyszałam rozmowę Anny z moją babcią przez telefon.

– Oni mnie nienawidzą, mamo – mówiła cicho Anna. – Ale ja muszę tu być. Dla nich. Dla niego.

Wtedy po raz pierwszy poczułam coś innego niż złość. Może litość? Może cień współczucia? Nie wiem.

Najgorsze przyszło w grudniu. Wigilia bez mamy była dla nas wszystkich torturą. Anna próbowała zachować tradycje – opłatek, barszcz z uszkami, prezenty pod choinką – ale wszystko było nie tak. Bartek rozpłakał się przy stole i wybiegł na balkon. Ojciec pobladł i wyszedł za nim. Zostaliśmy same.

– Marta – zaczęła Anna niepewnie – wiem, że nie jestem twoją mamą i nigdy jej nie zastąpię. Ale chciałabym być dla ciebie kimś… kimkolwiek zechcesz.

Nie odpowiedziałam. Po prostu wyszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi.

W styczniu zaczęły się moje problemy w szkole. Nowa dziewczyna w klasie, Patrycja, wybrała mnie sobie na ofiarę. Najpierw były docinki o ubrania („Masz sweter po mamie? Pewnie śmierdzi starością”), potem wyśmiewanie na przerwach, aż w końcu ktoś wrzucił mi do plecaka zdechłego szczura. Wróciłam do domu zapłakana i zamknęłam się w łazience.

Anna zapukała delikatnie.

– Marta? Co się stało?

– Zostaw mnie! – wrzasnęłam.

Ale ona nie odeszła. Usiadła pod drzwiami i zaczęła opowiadać o swoim dzieciństwie w małym miasteczku pod Toruniem, o tym jak sama była gnębiona za to, że miała rude włosy i piegi.

– Wiesz co mi pomogło? – zapytała cicho. – To, że ktoś mnie wysłuchał.

Nie otworzyłam drzwi tego dnia. Ale następnego wieczoru sama poszłam do kuchni i powiedziałam: „Możesz zrobić mi herbatę?”

Od tego momentu coś się zmieniło. Nie od razu stałyśmy się sobie bliskie – to był długi proces pełen kłótni („Nie jesteś moją matką!”), łez i cichych wieczorów przy stole. Ale Anna nigdy nie przestała próbować.

Bartek był twardszym orzechem do zgryzienia. W szóstej klasie zaczął mieć kłopoty z nauką i coraz częściej wdawał się w bójki na osiedlu. Pewnego dnia wrócił do domu z rozciętą wargą i podbitym okiem.

– Co się stało?! – krzyknął ojciec.

– Nic! – burknął Bartek.

Anna uklękła przy nim i delikatnie przemyła mu ranę.

– Nie musisz mi mówić teraz – powiedziała spokojnie – ale kiedy będziesz gotowy, jestem tu dla ciebie.

Bartek długo milczał, ale kilka dni później podsłuchałam ich rozmowę w kuchni.

– Tęsknię za mamą – wyszeptał Bartek.

– Ja też za nią tęsknię – odpowiedziała Anna łamiącym się głosem.

To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że ona naprawdę rozumie nasz ból.

Największy dramat wydarzył się jednak dopiero dwa lata później. Ojciec stracił pracę w stoczni i popadł w depresję. Przestał wychodzić z domu, całymi dniami leżał na kanapie i patrzył w sufit. Pieniędzy zaczęło brakować na wszystko: rachunki, jedzenie, nawet zeszyty do szkoły.

Anna podjęła dwie prace – sprzątała biura rano i dorabiała jako kasjerka w Biedronce wieczorami. Widzieliśmy ją tylko przelotem; była zmęczona, wychudzona, ale nigdy nie narzekała.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Bartkiem przy stole i patrzyliśmy na siebie bez słowa.

– Może powinniśmy jej pomóc? – zapytał Bartek cicho.

– Może…

Zaczęliśmy sprzątać mieszkanie przed jej powrotem z pracy, gotowaliśmy prosty obiad (makaron z ketchupem), a kiedy weszła do domu i zobaczyła nas przy stole z talerzami pełnymi jedzenia, rozpłakała się pierwszy raz odkąd ją znałam.

– Dziękuję wam…

Wtedy po raz pierwszy poczułam coś na kształt miłości do niej.

Ojciec powoli wychodził z depresji dzięki wsparciu Anny i naszej pomocy. Znalazł nową pracę jako kierowca autobusu miejskiego. Życie zaczęło wracać do normy.

Dziś jestem dorosła. Studiuję psychologię na Uniwersytecie Gdańskim i często wracam myślami do tamtych lat. Anna jest dla mnie kimś więcej niż macochą – jest drugą matką. Bartek też to przyznaje, choć czasem jeszcze żartuje: „Pamiętasz jak chciałem ci wsypać sól do kawy?”

Czasem zastanawiam się: ile rodzin rozpada się przez brak rozmowy? Ile dzieci nigdy nie daje szansy nowym członkom rodziny? Czy ja bym dziś była tym samym człowiekiem bez Anny?

Może czasem warto otworzyć serce nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe… A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś obcemu i nazwać go rodziną?