Miłość w cieniu niedopowiedzeń: Historia Marty i Pawła

— Pawle, zostaniesz jeszcze chwilę? — zapytałam, starając się ukryć drżenie głosu. Byliśmy sami w kuchni po rodzinnej kolacji. Moja matka zmywała naczynia w drugim pokoju, a ojciec oglądał wiadomości. Paweł spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, tym swoim charakterystycznym, który sprawiał, że serce zaczynało mi bić szybciej. — Muszę już iść, Marta. Jutro wcześnie wstaję do pracy — odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.

Zostałam sama przy stole, ściskając w dłoni kubek z niedopitą herbatą. Wpatrywałam się w jego ślad, czując jak fala rozczarowania zalewa mi gardło. To nie był pierwszy raz. Od miesięcy próbowałam zwrócić jego uwagę: przynosiłam mu domowe ciasto, opowiadałam zabawne historie, nawet zaczęłam nosić sukienki, choć zawsze wolałam spodnie. Ostatnio rozpięłam guzik przy bluzce, licząc na to, że spojrzy na mnie inaczej. Nic z tego.

Paweł był przyjacielem mojego brata, Michała. Od dzieciństwa przewijał się przez nasz dom — najpierw jako nieśmiały chłopak z sąsiedztwa, potem jako pewny siebie student politechniki. Zawsze miałam wrażenie, że jestem dla niego niewidzialna. Kiedyś myślałam, że to się zmieni. Że dorosnę, stanę się kimś innym i on to zauważy.

— Marta, co się z tobą dzieje? — zapytała mama, kiedy wróciła do kuchni. — Od kilku tygodni chodzisz jak struta.

Wzruszyłam ramionami i udawałam, że wszystko jest w porządku. Nie mogłam jej powiedzieć prawdy. W naszym domu nie rozmawiało się o uczuciach. Ojciec był surowy i wymagający, mama wiecznie zabiegana. Michał miał swoje życie i własne problemy.

Wieczorem leżałam na łóżku i przewracałam się z boku na bok. W głowie słyszałam głos Pawła: „Muszę już iść”. Dlaczego nie potrafił zostać? Dlaczego nie widział we mnie kobiety? Może byłam za mało atrakcyjna? Może za mało pewna siebie?

Następnego dnia spotkałam go przypadkiem na przystanku autobusowym. Stał z jakąś dziewczyną — wysoką blondynką o śmiejących się oczach. Śmiali się razem, a ona dotknęła jego ramienia w sposób, który zabolał mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przeszłam obok nich szybko, udając, że go nie widzę. Serce waliło mi jak oszalałe.

Wieczorem zadzwoniła do mnie Ola, moja przyjaciółka od liceum.

— Marta, musisz przestać się tak zadręczać — powiedziała stanowczo. — Paweł nigdy nie był ciebie wart.

— Ale ja go kocham… — wyszeptałam.

— Kochasz wyobrażenie o nim. On nawet nie wie, kim naprawdę jesteś.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się na łóżku i płakałam w poduszkę. Wspominałam wszystkie chwile, kiedy wydawało mi się, że coś między nami jest: przypadkowe dotknięcia dłoni, spojrzenia przy stole, rozmowy do późna o muzyce i książkach. Czy to wszystko było tylko w mojej głowie?

W weekend Michał zaprosił Pawła na grilla do ogrodu. Siedzieliśmy wszyscy razem: rodzice, brat z narzeczoną, Paweł i ja. Starałam się być zabawna i urocza, ale czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu. Paweł rozmawiał głównie z Michałem i jego narzeczoną. Mnie traktował jak powietrze.

W pewnym momencie podszedł do mnie ojciec.

— Marta, kiedy ty sobie w końcu kogoś znajdziesz? — zapytał półgłosem. — Nie możesz całe życie siedzieć w domu.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wybiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Nienawidziłam tego pytania. Nienawidziłam siebie za to, że nie potrafię być szczęśliwa bez niego.

Kilka dni później Ola wyciągnęła mnie na spacer po Starym Mieście. Siedziałyśmy na ławce przy fontannie i patrzyłyśmy na ludzi przechodzących obok.

— Musisz zacząć żyć swoim życiem — powiedziała cicho. — Paweł nie jest twoim przeznaczeniem.

Spojrzałam na nią przez łzy.

— Ale jak mam to zrobić? Jak mam przestać kochać kogoś, kto jest częścią mojego świata od tylu lat?

Ola uśmiechnęła się smutno.

— Po prostu zacznij od siebie. Zrób coś dla siebie. Zapisz się na kurs tańca albo wyjedź gdzieś na weekend.

Wróciłam do domu z postanowieniem, że spróbuję coś zmienić. Zapisałam się na zajęcia z jogi i zaczęłam wychodzić częściej ze znajomymi z pracy. Powoli uczyłam się żyć bez Pawła w centrum mojego wszechświata.

Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem w kawiarni. Siedział sam przy stoliku i czytał gazetę. Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się niepewnie.

— Cześć, Pawle.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— O, cześć Marta! Dawno cię nie widziałem.

Usiadłam naprzeciwko niego i przez chwilę milczeliśmy.

— Jak tam u ciebie? — zapytał w końcu.

— Dobrze — odpowiedziałam szczerze po raz pierwszy od dawna. — Naprawdę dobrze.

Rozmawialiśmy przez chwilę o pracy i znajomych. Czułam się spokojna. Już nie bolało tak bardzo jak kiedyś.

Kiedy wracałam do domu, pomyślałam o tym wszystkim, co przeszłam przez ostatnie miesiące. O łzach, rozczarowaniach i samotnych wieczorach. O tym, jak bardzo chciałam być kochana przez kogoś, kto nigdy nie był dla mnie dostępny.

Czy warto było tak długo czekać na kogoś, kto nigdy nie odwzajemnił moich uczuć? Czy naprawdę musimy cierpieć dla miłości? A może prawdziwe szczęście zaczyna się wtedy, gdy przestajemy szukać go w oczach innych ludzi?