Teściowa w Białych Sukniach: Dzień, Który Miał Być Mój
— Kinga, czy ty naprawdę myślisz, że ta suknia jest odpowiednia? — głos pani Haliny, mojej przyszłej teściowej, rozbrzmiewał w salonie sukien ślubnych jak dzwon alarmowy. Stałam przed lustrem, przymierzając swoją wymarzoną suknię — prostą, z delikatną koronką na ramionach. Czułam się w niej jak ja sama. Ale jej spojrzenie mówiło wszystko: nie podobało jej się nic. — Może powinnaś wybrać coś bardziej… klasycznego? — dodała, poprawiając swoje platynowe włosy.
Marek, mój narzeczony, zawsze powtarzał, że jego mama jest „trudna”, ale nie sądziłam, że aż tak. Od początku planowania ślubu czułam się jak aktorka w cudzym przedstawieniu. Pani Halina chciała decydować o wszystkim: od kwiatów po menu. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Dzień ślubu. Stoję przed kościołem, serce wali mi jak młot. Wszyscy patrzą na mnie z uśmiechem, a ja próbuję nie myśleć o tym, że moja przyszła teściowa od tygodni nie rozmawia ze mną normalnie. Wchodzę do środka i wtedy ją widzę. Pani Halina stoi przy wejściu, ubrana w… białą suknię. Nie kremową, nie beżową — śnieżnobiałą, z trenem i cekinami. Goście zaczynają szeptać. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy.
— Mamo, co ty robisz? — Marek podchodzi do niej z niedowierzaniem.
— Przecież to wyjątkowy dzień! Chciałam wyglądać elegancko — odpowiada z uśmiechem, jakby nie rozumiała, co się dzieje.
Przez chwilę mam ochotę uciec. Chcę krzyczeć, płakać, rzucić wszystkim i wrócić do domu. Ale wtedy widzę moją mamę — jej spojrzenie pełne troski i wsparcia. Biorę głęboki oddech i idę dalej.
Ceremonia przebiega jak we mgle. Słowa przysięgi ledwo przechodzą mi przez gardło. Wszyscy patrzą na mnie i na nią — dwie kobiety w bieli. Czuję się niewidzialna na własnym ślubie.
Po mszy czas na zdjęcia. Fotograf, pan Andrzej, to stary znajomy rodziny Marka. Zawsze był serdeczny i dowcipny. Ustawia nas do wspólnego zdjęcia: ja, Marek i pani Halina. Patrzę na niego błagalnie. On tylko mruga do mnie porozumiewawczo.
— Pani Halino, proszę stanąć tutaj — mówi stanowczo i ustawia ją… na samym końcu grupy, obok ciotki Zosi i kuzynki Oli. — A teraz zdjęcie młodej pary! — woła głośno.
Pani Halina marszczy brwi, ale nie protestuje. Fotograf robi kilka zdjęć tylko mnie i Markowi. Potem prosi wszystkich gości o wspólne zdjęcie, ale pani Halina już nie jest w centrum uwagi.
Podczas wesela atmosfera jest napięta. Pani Halina siedzi przy stole z obrażoną miną. Co chwilę rzuca kąśliwe uwagi: — Kiedyś to panna młoda miała więcej klasy… — albo — U nas w rodzinie to się inaczej robiło wesela…
Marek próbuje łagodzić sytuację, ale ja czuję się coraz bardziej osamotniona. Moja mama podchodzi do mnie w pewnym momencie i szepcze: — Nie pozwól jej odebrać ci tego dnia.
Wieczorem podchodzi do mnie pan Andrzej.
— Kinga, wiem, że to trudne. Ale pamiętaj: to wasz dzień. Zdjęcia pokażą prawdę — mówi cicho.
Po weselu przeglądamy zdjęcia z Markiem. Na większości jestem ja i on — szczęśliwi, zakochani. Pani Halina pojawia się tylko na kilku ujęciach z dalszego planu. Marek patrzy na mnie ze smutkiem.
— Przepraszam cię za moją mamę — mówi cicho.
Nie wiem, co powiedzieć. Z jednej strony czuję ulgę, że fotograf postawił ją do porządku. Z drugiej — żal mi Marka i tego, że jego matka nie potrafiła po prostu być szczęśliwa z naszego szczęścia.
Minęły już trzy miesiące od ślubu. Relacje z teściową są chłodne jak nigdy wcześniej. Czasem zastanawiam się, czy można naprawdę zacząć nowe życie, jeśli przeszłość wciąż depcze ci po piętach? Czy da się zbudować rodzinę bez ran i żalu?
Może każda z nas musi kiedyś stanąć do swojej walki o własne szczęście… Ale czy warto walczyć z kimś, kto nigdy nie zamierza się poddać?