Szczęście po noworocznej taryfie – historia Bartosza i jego matki
— Dziękuję, mamo. — Wstałem od stołu, czując ciężar jej spojrzenia na plecach. — Pojadę trochę. Nie martw się, będę ostrożny, a i tak mało aut wieczorem jeździ.
Mama westchnęła głośno, jakby chciała, żebym usłyszał w tym całe rozczarowanie. — Odkąd kupiłeś samochód, tylko z nim spędzasz czas. A powinieneś już się ożenić. Zawsze mówią, że mężczyznę interesuje przede wszystkim auto.
Zatrzymałem się w drzwiach kuchni. — Mamo, nie zaczynaj znowu. To tylko samochód. Potrzebuję czasem oddechu.
— Oddechu? Od czego? Od rodziny? — Jej głos był coraz bardziej napięty. — Wszyscy twoi koledzy już mają żony, dzieci. A ty? Tylko jeździsz i jeździsz.
Nie odpowiedziałem. Wziąłem kluczyki i wyszedłem na zewnątrz. Mróz szczypał w policzki, a powietrze było ciężkie od zapachu dymu z kominów i fajerwerków, które już zaczynały rozświetlać niebo nad naszym blokiem na obrzeżach Krakowa.
Mój samochód – stary volkswagen passat – stał samotnie pod latarnią. Otworzyłem drzwi i usiadłem za kierownicą. Przez chwilę siedziałem w ciszy, słuchając własnego oddechu i bicia serca. Czy naprawdę uciekam od rodziny? Czy może po prostu nie potrafię znaleźć swojego miejsca w świecie, który oczekuje ode mnie rzeczy, na które nie jestem gotowy?
Odpaliłem silnik i ruszyłem powoli przez opustoszałe ulice. Miasto wyglądało inaczej niż zwykle – ciche, prawie martwe, jakby wszyscy schowali się przed nowym rokiem i jego obietnicami. Jechałem bez celu, pozwalając myślom płynąć swobodnie.
Nagle telefon zadzwonił. Spojrzałem na ekran – „Mama”. Przez chwilę wahałem się, czy odebrać.
— Halo?
— Bartosz, wrócisz dziś do domu? — Jej głos był cichy, prawie błagalny.
— Mamo, muszę się przewietrzyć. Wszystko w porządku.
— Nie chcę być sama w sylwestra…
Zacisnąłem dłonie na kierownicy. — Wrócę przed północą.
Rozłączyła się bez słowa.
Przejechałem przez most Dębnicki i zatrzymałem się na pustym parkingu nad Wisłą. Wysiadłem z auta i oparłem się o maskę. Z oddali słychać było wybuchy petard i śmiech ludzi świętujących nadejście nowego roku. Ja czułem tylko pustkę.
Przypomniałem sobie dzieciństwo – jak mama piekła sernik na święta, jak tata zabierał mnie na mecze Cracovii zanim odszedł do innej kobiety. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Mama stała się bardziej zaborcza, a ja coraz częściej uciekałem w samotność.
Nagle zobaczyłem starszego mężczyznę idącego chwiejnym krokiem wzdłuż rzeki. Zatrzymał się przy ławce i usiadł ciężko, chowając twarz w dłoniach. Coś mnie tknęło – podszedłem do niego.
— Wszystko w porządku?
Spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami. — Synu… nie wiem już, co robić. Żona zmarła rok temu, córka wyjechała do Niemiec… Dziś nawet nie zadzwoniła.
Usiadłem obok niego. — Moja mama też jest sama…
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, patrząc na odbijające się w wodzie światła miasta.
— Wiesz — odezwał się nagle — szczęście to nie nowy samochód ani pieniądze. To ktoś, kto czeka na ciebie w domu.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż chciałem przyznać. Przypomniałem sobie mamę siedzącą samotnie przy stole, czekającą na mój powrót.
Pożegnałem się z mężczyzną i wróciłem do auta. Jechałem szybko przez puste ulice, czując narastający niepokój. Gdy wszedłem do mieszkania, mama siedziała przy oknie i patrzyła na fajerwerki.
— Wróciłeś…
Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem. — Przepraszam, mamo. Nie powinienem cię zostawiać samej w taki wieczór.
Uśmiechnęła się przez łzy. — Najważniejsze, że jesteś.
Siedzieliśmy razem do północy, oglądając sztuczne ognie za oknem i wspominając dawne czasy. Po raz pierwszy od dawna poczułem spokój.
Czasem wydaje mi się, że szukam szczęścia tam, gdzie go nie ma – w samochodzie, na pustych ulicach miasta… A może prawdziwe szczęście to po prostu być z kimś bliskim wtedy, gdy najbardziej tego potrzebuje? Czy naprawdę musimy szukać daleko tego, co mamy tuż obok siebie?