Nigdy nie sądziłam, że zostanę sama: Historia matki, która straciła kontakt z rodziną
– Pani Aniu, pani synowa właśnie dzwoniła po pogotowie. Zabrała wnuki i powiedziała, że więcej ich pani nie zobaczy.
Głos sąsiadki był śmiertelnie poważny. Przez chwilę myślałam, że to jakiś głupi żart. Że może się przesłyszałam. Ale ona powtórzyła, ciszej, jakby bała się, że zaraz się rozpadnę: – Krzyczała coś na klatce. Że już dość. Że pani się nie opanuje. A mały płakał…
Zamarłam. Stałam w kuchni, w rękach ściskałam kubek z herbatą, który nagle wydał mi się cięższy niż cały świat. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Co ja zrobiłam?”
Nie pamiętam, jak długo stałam bez ruchu. Może minutę, może godzinę. W końcu usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Tak naprawdę płakać – nie cicho, nie ukradkiem, jak przez ostatnie lata, gdy starałam się być silna dla wszystkich. Tym razem łzy lały się strumieniami.
Mój syn, Michał, zawsze był moim oczkiem w głowie. Wychowywałam go sama, bo ojciec odszedł, gdy Michał miał sześć lat. Pracowałam na dwa etaty – najpierw w szkole jako woźna, potem sprzątałam klatki schodowe w blokach na naszym osiedlu. Wszystko po to, żeby Michałowi niczego nie brakowało. Był dobrym dzieckiem – trochę zamkniętym w sobie, ale nigdy nie sprawiał kłopotów.
Kiedy poznał Magdę, byłam szczęśliwa. W końcu ktoś go pokochał tak mocno jak ja. Magda była inna niż ja – pewna siebie, głośna, zawsze miała swoje zdanie. Na początku myślałam, że to dobrze. Że Michał potrzebuje kogoś takiego przy sobie.
Ale potem zaczęły się drobiazgi. Magda nie chciała zostawiać dzieci pod moją opieką na dłużej niż godzinę. Zawsze miała jakieś „ale”. Że za dużo słodyczy daję wnukom. Że pozwalam im oglądać bajki za długo. Że nie rozumiem nowoczesnego wychowania.
Pamiętam jedną z naszych rozmów:
– Pani Aniu, proszę nie dawać Jasiowi czekolady przed obiadem – powiedziała kiedyś Magda, odbierając dzieci.
– Ale on tak prosił…
– To nie jest argument! – syknęła i spojrzała na mnie tak, jakby chciała mnie zetrzeć z powierzchni ziemi.
Michał zawsze wtedy milczał. Patrzył w podłogę albo udawał, że czegoś szuka w telefonie.
Z czasem zaczęłam czuć się jak intruz we własnej rodzinie. Coraz rzadziej zapraszali mnie na obiady. Coraz częściej słyszałam wymówki: „Dzieci są zmęczone”, „Mamy dużo pracy”, „Może innym razem”.
Aż do dziś.
Telefon od sąsiadki był jak wyrok. Nie wiedziałam, co się stało. Czy coś zrobiłam? Czy dzieciom coś się stało? Czy to ja jestem winna?
Zadzwoniłam do Michała. Raz. Drugi. Trzeci. Nie odebrał.
Napisałam SMS-a: „Michałku, proszę, odezwij się. Co się stało?”
Cisza.
Siedziałam tak do wieczora, patrząc w okno na puste podwórko. Przypominały mi się wszystkie chwile z wnukami – jak uczyłam Zosię robić pierogi, jak Jasio tulił się do mnie po upadku na rowerze…
Następnego dnia rano zadzwonił domofon.
– Pani Aniu? To ja, Magda.
Serce mi stanęło.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ją z walizką i dwójką dzieci.
– Michał został w domu – powiedziała chłodno. – Przyjechałam po resztę rzeczy dzieci.
– Magda… Co się stało? Dlaczego zabierasz wnuki?
Spojrzała na mnie z pogardą:
– Bo nie potrafi się pani opanować! Wczoraj nakrzyczała pani na Jasia tylko dlatego, że rozlał sok! Dziecko płakało przez godzinę!
Zatkało mnie.
– Przepraszam… Ja… Ja tylko chciałam…
– Nie chcę słuchać! – przerwała mi ostro. – Michał też ma już dość tej atmosfery! Albo pani się zmieni, albo naprawdę więcej ich pani nie zobaczy!
Stałam jak skamieniała, patrząc jak Magda pakuje ubrania dzieci do torby. Zosia patrzyła na mnie smutno spod grzywki.
– Babciu…
Chciałam ją przytulić, ale Magda odsunęła ją za siebie.
– Chodźcie!
Drzwi trzasnęły z hukiem.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Nie jadłam, nie spałam. Dzwoniłam do Michała codziennie – bez skutku.
W końcu przyszła sąsiadka.
– Pani Aniu… Może trzeba porozmawiać z kimś? Z psychologiem? Albo napisać list do syna?
Popatrzyłam na nią przez łzy:
– Ale co ja mam napisać? Że przepraszam za wszystko? Że jestem złą matką i babcią?
Sąsiadka uśmiechnęła się smutno:
– Może po prostu napisać prawdę?
Usiadłam tego wieczoru przy biurku i zaczęłam pisać:
„Michałku,
Nie wiem, co mam zrobić, żebyście mi wybaczyli. Może rzeczywiście jestem zbyt surowa? Może za bardzo chcę was chronić? Ale kocham was nad życie i nie wyobrażam sobie świata bez was i dzieci…”
Pisałam długo – o tym, jak bardzo mi ich brakuje, jak bardzo tęsknię za wnukami, jak bardzo boli mnie ta cisza między nami.
Nie dostałam odpowiedzi.
Minął tydzień. Potem drugi.
Któregoś dnia spotkałam Michała pod blokiem. Szli szybko z Magdą i dziećmi do samochodu.
– Michał! – zawołałam rozpaczliwie.
Zatrzymał się na chwilę.
– Mamo… Nie teraz.
– Proszę… Pozwólcie mi zobaczyć wnuki…
Magda spojrzała na niego znacząco:
– Michał, idziemy!
Jasio schował się za nogą ojca.
Michał spojrzał na mnie smutno:
– Mamo… Musimy trochę odpocząć od siebie.
Odwrócili się i odeszli.
Wróciłam do mieszkania i znów płakałam całą noc.
Zaczęły się plotki na osiedlu. Jedni mówili: „Dobrze jej tak! Zawsze była wyniosła!”, inni współczuli: „Biedna kobieta… Tak się starała dla syna…”
Czułam się coraz bardziej samotna.
Któregoś dnia zadzwoniła moja siostra z Krakowa:
– Anka! Co ty wyprawiasz? Całe życie poświęciłaś dla Michała! Nie możesz tak tego zostawić!
– Ale co mam zrobić? Oni mnie nie chcą…
– Walcz! Idź do nich! Porozmawiaj! Nie możesz pozwolić Magdzie decydować o wszystkim!
Zebrałam się w sobie i pojechałam do nich bez zapowiedzi.
Magda otworzyła drzwi i spojrzała na mnie lodowato:
– Czego pani chce?
– Chcę porozmawiać z synem i wnukami!
– Michał jest zajęty!
W tym momencie wyszedł Michał.
– Mamo… Proszę cię… Daj nam trochę czasu…
Patrzyliśmy sobie w oczy przez długą chwilę.
Widziałam w nim mojego małego chłopca sprzed lat – zagubionego i przestraszonego.
Ale teraz był dorosłym mężczyzną i miał własną rodzinę.
Poczułam się niepotrzebna.
Odwróciłam się i odeszłam bez słowa.
Od tamtej pory minęły trzy miesiące.
Nie widziałam wnuków ani syna.
Piszę listy – nie odpowiadają.
Czasem widzę ich przez okno samochodu pod blokiem – dzieci rosną tak szybko…
Czuję pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy bycie matką oznacza rezygnację ze wszystkiego dla innych?
A może czasem trzeba pozwolić odejść tym, których kochamy najbardziej?
Czy wy też kiedyś straciliście kontakt z bliskimi przez rodzinne konflikty?