Zostawiłaś mi córeczkę? – Historia Walentyny i Ani

„Zostawiłaś mi córeczkę?” – powtarzałam w myślach, patrząc na kartkę leżącą na kuchennym stole. Moje ręce drżały, a serce waliło jak oszalałe. Wróciłam z pracy zmęczona, jak zwykle, marząc tylko o chwili ciszy i kubku herbaty. Zamiast tego znalazłam krótką notatkę od Ani – mojej córki, z którą od lat nie potrafiłam się dogadać.

„Mamo, nie potrafię już tak żyć. Muszę odpocząć. Zajmij się Zosią. Wrócę, kiedy będę gotowa.”

Czytałam te słowa raz za razem, jakby miały nagle zmienić swoje znaczenie. Zosia spała w swoim łóżeczku, nieświadoma, że jej mama właśnie zniknęła. Przez chwilę stałam w progu jej pokoju, patrząc na jej spokojną twarz. Miała tylko trzy lata. Jak mogła ją zostawić?

W głowie kłębiły mi się wspomnienia. Ania zawsze była uparta, impulsywna, a nasze relacje przypominały pole bitwy. Odkąd zaszła w ciążę, wszystko się pogorszyło. Byłam dla niej za surowa? Za mało wspierająca? Czy to moja wina, że nie wytrzymała presji?

Pamiętam naszą ostatnią kłótnię. Krzyczałyśmy na siebie w kuchni, a Zosia płakała w kącie. „Nigdy mnie nie rozumiałaś!” – wrzasnęła Ania, trzaskając drzwiami. Myślałam wtedy, że za chwilę wróci, przeprosi, jak zawsze. Tym razem było inaczej.

Telefon milczał przez kolejne godziny. Próbowałam dzwonić do jej znajomych, do pracy – nikt nic nie wiedział. Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Czułam się bezradna i winna jednocześnie. Zosia obudziła się i przyszła do mnie z pluszowym misiem.

– Gdzie mama? – zapytała cicho.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by była bezpieczna.

Następne dni były jak koszmar na jawie. Musiałam pogodzić pracę w sklepie spożywczym z opieką nad wnuczką. Zosia tęskniła za mamą – płakała nocami, nie chciała jeść. Ja też nie mogłam spać. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła.

Sąsiadka, pani Halina, próbowała mnie pocieszać:

– Walentyno, ona wróci. Młodzi czasem muszą się przewietrzyć.

Ale ja wiedziałam, że to nie jest zwykłe „przewietrzenie”. Ania uciekła od odpowiedzialności – od własnego dziecka i ode mnie.

Zaczęły się plotki na osiedlu. Ludzie szeptali za moimi plecami:

– Widzisz? Ta Walentyna… Jej córka zostawiła dziecko i uciekła.

Czułam się upokorzona i osamotniona. Nawet moja siostra Basia zadzwoniła z Warszawy:

– Może powinnaś była być dla niej łagodniejsza? – zapytała z wyrzutem.

– Łagodniejsza? – wybuchłam płaczem. – Całe życie robiłam wszystko dla niej!

Zosia zaczęła rysować smutne obrazki – dom bez mamy, tylko ja i ona trzymające się za ręce. Pewnego dnia przyniosła mi rysunek i powiedziała:

– Babciu, mama wróci?

Nie umiałam odpowiedzieć. Każdego dnia czekałam na telefon lub wiadomość od Ani. Przeglądałam jej media społecznościowe – cisza. Policja nie mogła nic zrobić; Ania była dorosła i miała prawo odejść.

W pracy szefowa patrzyła na mnie z litością:

– Walentyno, jeśli potrzebujesz wolnego…

Ale ja nie mogłam sobie pozwolić na wolne. Musiałam zarabiać na życie i utrzymać dom dla Zosi.

Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na puste podwórko. Wspominałam czasy, kiedy Ania była małą dziewczynką – jak tuliła się do mnie po koszmarach sennych, jak razem piekłyśmy ciasto na święta. Gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam coś zrobić inaczej?

Mijały tygodnie. Zosia zaczęła przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości – do tego, że to ja ją odbieram z przedszkola, ja czytam bajki na dobranoc. Ale w jej oczach widziałam tęsknotę za matką.

Pewnego dnia dostałam anonimową wiadomość na Messengerze: „Nie martw się o mnie. Potrzebuję czasu.”

To była Ania – rozpoznałam jej styl pisania. Odpisałam natychmiast:

„Zosia tęskni za tobą. Proszę, wróć.”

Nie dostałam odpowiedzi.

Czułam narastającą frustrację i żal. Chciałam ją nienawidzić za to, co zrobiła, ale nie potrafiłam. Była moją córką – moją krwią.

Któregoś wieczoru Zosia zapytała:

– Babciu, czy mama mnie już nie kocha?

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Kocha cię bardzo, kochanie… Po prostu czasem dorośli mają trudności.

Zosia przytuliła się do mnie mocno i zasnęła.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy mogłam być lepszą matką? Czy to ja ją wypchnęłam z domu swoimi wymaganiami i krytyką? Czy można naprawić coś takiego?

Każdego dnia budzę się z nadzieją, że usłyszę dźwięk klucza w zamku i zobaczę Anię w drzwiach. Ale drzwi pozostają zamknięte.

Może kiedyś wróci… Może jeszcze będziemy rodziną? Czy można wybaczyć takie rzeczy? Czy matka powinna zawsze czekać?