Znalazłem pieluchy w plecaku mojego 15-letniego syna – to, co odkryłem, rozdarło naszą rodzinę i zmieniło mnie na zawsze
Zacznę od tego, że nigdy nie sądziłem, iż będę musiał śledzić własnego syna. Ale tamtego dnia, kiedy znalazłem w jego plecaku paczkę pieluch, świat zawirował mi przed oczami. Mój piętnastoletni syn, Igor, zawsze był raczej cichy, zamknięty w sobie, ale ostatnio jego zachowanie stało się jeszcze bardziej niepokojące. Znikał na całe popołudnia, wracał późno, a kiedy pytałem, gdzie był, odpowiadał wymijająco lub w ogóle nie odpowiadał. Moja żona, Marta, twierdziła, że przesadzam – „To wiek dojrzewania, daj mu spokój!” – powtarzała. Ale ja czułem, że coś jest nie tak.
Pieluchy. W plecaku piętnastolatka. Przecież to absurd! Przeszukałem plecak jeszcze raz – może to jakiś żart? Może ktoś mu je podrzucił? Ale nie – były nowe, zapakowane, z paragonem z pobliskiej Biedronki. Serce waliło mi jak młotem. Czy Igor zrobił komuś dziecko? Czy ktoś go szantażuje? A może… nie, to niemożliwe.
Nie spałem całą noc. Rano udawałem spokój, ale w środku gotowałem się z nerwów. Igor wyszedł do szkoły jak zwykle – z kapturem na głowie i słuchawkami w uszach. Wyszedłem za nim kilka minut później. Zostawiłem samochód dwie ulice dalej i ruszyłem za nim pieszo. Czułem się jak idiota – dorosły facet śledzący własne dziecko po osiedlu bloków z wielkiej płyty w Radomiu.
Igor nie poszedł do szkoły. Skręcił w stronę starych garaży za osiedlem, potem przez park i dalej na peryferia miasta. Szliśmy tak dobre pół godziny. W końcu zatrzymał się przed zrujnowaną kamienicą przy ulicy Sienkiewicza – tej samej, o której Marta mówiła ostatnio, że powinni ją zburzyć, bo tylko menele tam mieszkają.
Z ukrycia widziałem, jak Igor wyciąga klucz i otwiera drzwi. Wszedł do środka. Czekałem kilka minut, potem podszedłem bliżej. Drzwi były lekko uchylone. Usłyszałem płacz dziecka.
Wszedłem bez pukania. W środku panował półmrok i zaduch. Na łóżku leżało niemowlę zawinięte w brudny kocyk. Obok stała dziewczyna – może siedemnastoletnia – blada, z podkrążonymi oczami. Igor klęczał przy łóżku i zmieniał dziecku pieluchę.
– Co ty tu robisz?! – wykrzyknąłem bardziej przerażony niż zły.
Igor spojrzał na mnie jakby zobaczył ducha.
– Tata… To nie tak jak myślisz.
Dziewczyna zaczęła płakać jeszcze głośniej.
– Proszę pana… Niech pan nie dzwoni na policję… – wyszeptała.
– Kto to jest? Czyje to dziecko? Igor?!
Mój syn spuścił głowę.
– To Lena… To moja koleżanka ze szkoły. A to jej brat, Michaś. Ich matka… zmarła miesiąc temu. Ojciec siedzi za granicą i nie odbiera telefonu. Lena bała się zgłosić do opieki społecznej, bo zabraliby jej brata do domu dziecka.
Patrzyłem na nich jak na obcych ludzi. Dziewczyna ledwo stała na nogach ze zmęczenia i strachu. Dziecko płakało coraz głośniej.
– Pomagam im… Przynoszę jedzenie i pieluchy… Lena boi się wyjść z Michaśkiem na dwór… – Igor mówił coraz ciszej.
Usiadłem ciężko na krześle. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
– Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
– Bałem się… Bałem się, że zabronisz mi tu przychodzić albo zadzwonisz po opiekę społeczną…
Wróciłem do domu roztrzęsiony. Marta czekała w kuchni.
– I co? Znalazłeś go?
Opowiedziałem jej wszystko. Najpierw była wściekła – „Jak mogłeś śledzić własnego syna?!”, potem zaczęła płakać.
– Co teraz zrobimy? Przecież nie możemy tego tak zostawić!
Zadzwoniliśmy do mojej siostry, która pracuje jako pielęgniarka środowiskowa. Przyjechała natychmiast i obejrzała Michaśka oraz Lenę. Dziecko było wychudzone, ale zdrowe. Lena była wykończona psychicznie i fizycznie.
Rozpoczęła się batalia z urzędami. Opieka społeczna chciała zabrać Michaśka do rodziny zastępczej, ale Lena błagała nas o pomoc.
– Proszę pani… Ja już nie mam nikogo… On jest wszystkim co mi zostało…
Przez kilka tygodni Lena i Michaś mieszkali u nas w domu. Igor był szczęśliwy jak nigdy wcześniej – opiekował się Michaśkiem lepiej niż niejeden dorosły facet. Ale moja teściowa była przeciwna:
– Po co wam te kłopoty?! Przecież to nie wasza rodzina! Jeszcze was oskarżą o porwanie albo coś gorszego!
Marta pokłóciła się z matką tak ostro, że przez miesiąc nie odbierały od siebie telefonów.
W szkole Igora pojawiły się plotki – ktoś zobaczył go z wózkiem na osiedlu i rozeszło się, że „Igor ma dziecko”. Koledzy zaczęli go wyśmiewać. Igor wracał ze szkoły z podbitym okiem i zamykał się w pokoju.
Pewnego wieczoru usiadłem obok niego na łóżku.
– Synu… Jeśli chcesz przestać pomagać Lenie, zrozumiem…
Spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Tato! Jak możesz tak mówić? Ona nie ma nikogo! Michaś też!
Wtedy dotarło do mnie, że mój syn jest dojrzalszy niż ja sam byłem w jego wieku.
Po kilku miesiącach Lena dostała tymczasową opiekę nad bratem dzięki naszej pomocy i wsparciu prawnika (kolegi mojego szwagra). Igor wrócił do szkoły bez plotek – okazało się, że prawda rozeszła się po klasie i wielu kolegów zaczęło go szanować za odwagę.
Ale nasze życie już nigdy nie wróciło do normy. Marta zerwała kontakt z matką na dobre – „Nie chcę mieć nic wspólnego z kimś bez serca!” – krzyczała przez telefon. Ja sam zacząłem inaczej patrzeć na ludzi wokół siebie – ile jeszcze takich dzieciaków żyje w ukryciu?
Czasem budzę się w nocy i myślę: co by było, gdybym wtedy nie zajrzał do plecaka Igora? Czy miałbym odwagę pomóc komuś obcemu? Czy wy byście mieli?
Czy naprawdę znamy własne dzieci? A może to one uczą nas odwagi i człowieczeństwa?