Białe sukno i żurawie na niebie – historia Kingi

Kule wzlatują na nieboskłonie… Żurawie-okręty płyną po niebie…

Obudziłam się gwałtownie, jakby ktoś szarpnął mnie za ramię. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Potem poczułam miękkość poduszki pod głową i ciepło słońca wpadającego przez okno. Przeciągnęłam się rozkosznie, próbując złapać oddech, jakby to miał być zwykły dzień. Ale to nie był zwykły dzień. To był dzień mojego ślubu.

Odwróciłam głowę, by spojrzeć na zegarek. Była szósta rano. Za wcześnie, by wstawać, za późno, by zasnąć z powrotem. Mój wzrok padł na białe sukno sukni zwisające z drzwi szafy. Zbyt długa, powiesiłam ją na zewnątrz, by się nie pogniotła. Wspomnienia nagle spadły na mnie lawiną, ściskając w piersiach, aż zabrakło mi tchu.

Wstałam i podeszłam do okna. Nad polami unosiła się lekka mgła, a gdzieś daleko żurawie płynęły po niebie jak okręty. Zawsze lubiłam patrzeć na żurawie – wydawały mi się wolne i niezależne, jakby nic nie mogło ich zatrzymać. A ja? Stałam tu, w rodzinnym domu pod Lublinem, z sercem ściśniętym strachem i niepewnością.

Nagle usłyszałam głosy z kuchni. Mama już krzątała się przy stole, tata coś mruczał pod nosem. W domu panowała nerwowa atmosfera od tygodni. Mój narzeczony, Paweł, był dobrym człowiekiem – tak wszyscy mówili. Pracowity, spokojny, z porządnej rodziny. Ale ja… Ja czułam się jak żuraw zamknięty w klatce.

— Kinga! — Mama zawołała z dołu. — Wstawaj, trzeba jeszcze tyle rzeczy zrobić!

Zeszłam po schodach, czując ciężar sukni ślubnej nawet wtedy, gdy jej nie miałam na sobie. W kuchni pachniało świeżym chlebem i kawą. Mama była już ubrana w odświętną bluzkę, włosy spięte w ciasny kok.

— Dzień dobry — powiedziałam cicho.

— Dzień dobry? — powtórzyła mama z wyrzutem. — To dziś twój wielki dzień, a ty taka smutna? Co się dzieje?

— Nic… Po prostu się denerwuję — skłamałam.

Tata spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi.

— Kinga, pamiętaj, że rodzina Pawła to porządni ludzie. Nie zawiedź nas dzisiaj.

Zacisnęłam usta. Ile razy już to słyszałam? Od miesięcy słuchałam o tym, jak powinnam się zachowywać, jak powinnam wyglądać, co powinnam czuć. A co jeśli moje serce mówiło coś innego?

Wróciłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku. Spojrzałam na telefon – wiadomość od Pauliny, mojej przyjaciółki: „Trzymam za ciebie kciuki! Jeśli chcesz pogadać, dzwoń.”

Chciałam zadzwonić. Chciałam uciec. Chciałam być gdziekolwiek indziej.

Wtedy drzwi otworzyły się gwałtownie i weszła moja młodsza siostra, Ola.

— Kinga… — zaczęła niepewnie. — Wszystko w porządku?

Pokręciłam głową.

— Nie wiem… Ola, ja chyba nie jestem gotowa.

Ola usiadła obok mnie i objęła mnie ramieniem.

— Jeśli nie jesteś pewna… możesz jeszcze zrezygnować. To twoje życie.

Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach.

— Ale co powiedzą rodzice? Co powie cała wieś?

Ola wzruszyła ramionami.

— Ludzie zawsze gadają. Ale to ty będziesz musiała z tym żyć, nie oni.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Słyszałam śmiechy dzieci sąsiadów za oknem i szczekanie psa. Wszystko wydawało się takie zwyczajne… a ja miałam podjąć decyzję, która zmieni całe moje życie.

Przed południem zaczęli zjeżdżać się goście. Ciotki z Warszawy, kuzyni z Krakowa, sąsiedzi z całej wsi. Wszyscy uśmiechnięci, podekscytowani. Mama biegała między kuchnią a salonem, tata rozstawiał stoły w ogrodzie.

W końcu przyszła pora na przygotowania. Fryzjerka upinała mi włosy, makijażystka pudrowała policzki. Czułam się jak lalka – piękna na zewnątrz, pusta w środku.

— Wyglądasz cudownie — powiedziała mama ze łzami w oczach.

Chciałam jej powiedzieć prawdę. Chciałam krzyknąć: „Nie chcę tego!” Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

W kościele było duszno i tłoczno. Paweł stał przy ołtarzu, uśmiechnięty i pewny siebie. Spojrzał na mnie z czułością – a ja poczułam tylko lęk.

Ksiądz zaczął ceremonię. Słowa przysięgi brzmiały jak echo w mojej głowie: „Czy bierzesz tego mężczyznę za męża?”

Wtedy spojrzałam na Pawła. Na jego dobre oczy i drżące dłonie. I nagle dotarło do mnie: on też się boi. On też chce być kochany naprawdę.

Zacisnęłam powieki i… powiedziałam „tak”.

Ale kiedy wszyscy bili brawo i rzucali ryżem pod kościołem, czułam tylko pustkę. Wiedziałam, że podjęłam decyzję nie dla siebie, ale dla innych.

Wieczorem siedziałam sama w ogrodzie, patrząc na żurawie płynące po niebie.

Czy można być szczęśliwym, jeśli żyje się cudzym życiem? Czy odwaga to zawsze ucieczka – czy może czasem trzeba zostać i walczyć o siebie?

Może kiedyś znajdę odpowiedź…