Cena matczynej miłości: Historia Kseni i Wiki

– Chcesz, weź sobie to dziecko, nie żal mi go. Nie mogę na niego patrzeć. Ale w zamian daj mi pieniądze – powiedziała Wika, patrząc na moją nową opiekunkę z chłodnym wyrazem twarzy. Stałam wtedy w kącie kuchni, mając zaledwie siedem lat, i ściskałam w dłoni kawałek starego misia. Wika nawet nie spojrzała w moją stronę. Jej głos był twardy jak lód, a oczy – puste, jakby już dawno przestały widzieć we mnie człowieka.

Ksenia, kobieta o pociągłej twarzy z brązowymi, lekko wyłupiastymi oczami i masywną brodą, stała naprzeciwko niej. Miała gęste, ciemne włosy, które zawsze spinała w bujny kok. Jej dłonie drżały, gdy sięgała do torebki po kopertę. – Proszę – powiedziała cicho. – Ale niech pani wie, że to nie jest zwykły handel. To dziecko potrzebuje miłości.

Wika wzruszyła ramionami. – Miłość? Co to za luksus w tych czasach? Potrzebuję pieniędzy na czynsz i leki dla matki. Dziecko tylko przeszkadza.

Nie rozumiałam wtedy wszystkiego, ale czułam ciężar tych słów. Wika była moją matką. Przez lata próbowałam zasłużyć na jej uwagę – rysowałam laurki, pomagałam w domu, czekałam na uśmiech albo choćby dobre słowo. Zawsze jednak byłam dla niej ciężarem.

Ksenia zabrała mnie do swojego mieszkania na Pradze. Było tam cicho i pachniało świeżym chlebem. Miała kota o imieniu Felek i mnóstwo książek na półkach. Przez pierwsze tygodnie spałam z misiem pod pachą i płakałam po nocach. Ksenia przychodziła wtedy do mnie, siadała na brzegu łóżka i głaskała mnie po włosach.

– Ksenia, dlaczego mama mnie nie chciała? – zapytałam pewnej nocy.

Westchnęła ciężko. – Nie wiem, kochanie. Czasem ludzie są tak zmęczeni życiem, że nie potrafią kochać nawet własnych dzieci.

W szkole dzieci śmiały się ze mnie, bo byłam „tą od Wiki”. Plotki szybko się rozchodziły po osiedlu. Słyszałam szepty: „To ta dziewczynka, którą matka oddała za pieniądze”. Czułam się jak przedmiot, który można przekazać z rąk do rąk.

Mijały lata. Ksenia była dla mnie dobrą opiekunką – nauczyła mnie gotować rosół, pokazała, jak naprawić rower i jak radzić sobie z bólem. Ale rana po Wikie nie chciała się zagoić. Każde święta były dla mnie koszmarem – widziałam inne dzieci z matkami, a ja miałam tylko wspomnienie chłodnych oczu i słów: „Weź sobie to dziecko”.

Gdy miałam szesnaście lat, postanowiłam odnaleźć Wikę. Znalazłam ją w małym mieszkaniu na Grochowie. Otworzyła drzwi i spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

– Czego chcesz? – zapytała szorstko.

– Chciałam tylko wiedzieć… dlaczego? – głos mi drżał.

Wika wzruszyła ramionami. – Byłam młoda, głupia i biedna. Nie miałam siły ani ochoty na dziecko. Ksenia dała mi pieniądze, a ty miałaś lepiej niż ze mną.

– Ale ja chciałam tylko być z tobą…

Wika spojrzała na mnie z czymś na kształt żalu w oczach – pierwszy raz w życiu zobaczyłam w niej człowieka, nie tylko zimną kobietę.

– Może kiedyś mi wybaczysz – powiedziała cicho i zamknęła drzwi.

Wróciłam do Kseni ze łzami w oczach. Przytuliła mnie mocno.

– Nie musisz jej wybaczać od razu – szepnęła. – Ale pamiętaj, że twoja wartość nie zależy od tego, czy ktoś cię chciał czy nie.

Dziś mam trzydzieści lat i sama jestem matką małego Antosia. Każdego dnia patrzę na niego i obiecuję sobie, że nigdy nie pozwolę mu poczuć się niechcianym. Czasem jednak wracają do mnie słowa Wiki: „Miłość? Co to za luksus?”.

Czy naprawdę miłość jest luksusem? Czy można wybaczyć matce, która sprzedała własne dziecko? Może każdy z nas nosi w sobie rany, których nie da się całkiem zagoić…