Czarna seria: Kiedy życie wali się na głowę
– Kinga, nie możesz tak po prostu rzucić wszystkiego! – głos mamy drżał, a jej oczy były pełne łez i gniewu jednocześnie. Stałyśmy naprzeciwko siebie w naszej małej kuchni na warszawskim Bródnie. Wokół nas unosił się zapach przypalonej jajecznicy, którą przed chwilą próbowałam zrobić na śniadanie. Moje dłonie drżały, a w gardle czułam gulę.
– Mamo, ja już nie mam siły… – wyszeptałam, patrząc na popękane płytki podłogi. – Wszystko mi się wali.
Wiedziałam, że nie mogę się poddać, ale od kilku miesięcy życie rzucało mi kłody pod nogi. Najpierw tata, który odszedł do innej kobiety, zostawiając nas bez słowa wyjaśnienia. Potem choroba mamy – depresja, która sprawiła, że musiałam być dla niej opiekunką, kucharką i psychologiem w jednym. A teraz jeszcze to…
Matura za pasem, a ja nie mogłam się skupić na nauce. Marzyłam o medycynie, chciałam pomagać ludziom, ratować życie. Ale jak miałam ratować innych, skoro sama tonęłam?
W szkole udawałam silną. Moja przyjaciółka Ola mówiła: „Kingusia, ty zawsze dasz radę! Jesteś twarda jak skała!” Ale nie wiedziała, że wieczorami płaczę w poduszkę i modlę się, żeby jutro było łatwiejsze.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej. Zastałam mamę siedzącą przy stole z pustym wzrokiem. Na stole leżały niezapłacone rachunki i list z banku.
– Kinga… – zaczęła cicho – musimy sprzedać mieszkanie.
Zamarłam. To był nasz dom, jedyne miejsce na świecie, gdzie czułam się bezpieczna.
– Nie! – krzyknęłam. – Nie możemy! Gdzie pójdziemy?
Mama rozpłakała się. Przytuliłam ją mocno, choć sama byłam przerażona.
Od tego dnia wszystko zaczęło się sypać jeszcze bardziej. Przestałam chodzić na dodatkowe zajęcia z biologii – nie było mnie stać na korepetycje. W szkole zaczęły się plotki: „Kinga chyba coś ćpa”, „Kinga ma deprechę”, „Kinga już nie jest taka fajna”.
Ola próbowała mnie wspierać, ale sama miała swoje problemy – jej ojciec pił i bił matkę. Czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego wieczoru mama nie wróciła do domu. Telefon milczał. Szukałam jej po szpitalach i komisariatach. W końcu znalazłam ją na ławce w parku, zapłakaną i zziębniętą.
– Przepraszam cię, Kinga… Nie daję rady…
Wtedy poczułam, że muszę być silna za nas obie. Ale jak długo można udawać bohatera?
Mijały tygodnie. Sprzedałyśmy mieszkanie i przeprowadziłyśmy się do babci na Pradze. Małe mieszkanie, trzy pokolenia pod jednym dachem i wieczne kłótnie o wszystko: o to, kto zajmie łazienkę rano, o to, kto nie wyniósł śmieci.
Babcia była surowa i nie rozumiała moich marzeń o medycynie.
– Po co ci te studia? Lepiej idź do pracy w sklepie jak twoja matka! – powtarzała codziennie.
Czułam się jak w klatce. Każdy dzień był walką o przetrwanie.
W szkole zawaliłam kilka sprawdzianów. Wychowawczyni wezwała mnie na rozmowę.
– Kinga, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś wzorową uczennicą…
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Bałam się przyznać do swojej słabości.
Pewnego dnia Ola przyszła do mnie z wiadomością:
– Kinga, dostałam stypendium sportowe! Wyjeżdżam do Gdańska!
Ucieszyłam się dla niej, ale poczułam się jeszcze bardziej opuszczona.
Zostałam sama z mamą i babcią. Mama coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, a ja musiałam radzić sobie sama ze wszystkim: szkołą, domem, rachunkami.
Któregoś wieczoru usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się: czy to już koniec moich marzeń? Czy zawsze będę tylko tą dziewczyną z problemami?
Nagle usłyszałam cichy głos mamy:
– Kinga… Dziękuję ci, że jesteś.
Przytuliłyśmy się mocno. Poczułam wtedy pierwszy raz od dawna ciepło i nadzieję.
Zaczęłam szukać pomocy – poszłam do szkolnego psychologa. Powiedziałam wszystko: o tacie, o mamie, o strachu przed przyszłością.
Psycholog powiedziała mi coś ważnego:
– Kinga, masz prawo być słaba. Masz prawo prosić o pomoc.
To zdanie zmieniło moje myślenie. Przestałam udawać przed światem i przed sobą samą.
Zaczęłam powoli odbudowywać swoje życie. Znalazłam dorywczą pracę w kawiarni niedaleko szkoły – dzięki temu mogłam opłacić korepetycje z biologii. Mama zaczęła chodzić na terapię.
Nie było łatwo. Każdy dzień był walką z lękiem i zmęczeniem. Ale powoli zaczynało być lepiej.
Dziś wiem jedno: czarna seria może spotkać każdego z nas. Ważne jest to, żeby nie bać się prosić o pomoc i nie tracić nadziei.
Czasem zastanawiam się: czy gdyby tata został z nami, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy gdybym była silniejsza, mama nie zachorowałaby na depresję? Ale może właśnie te trudności nauczyły mnie najwięcej o sobie samej?
Czy naprawdę musimy przejść przez piekło, żeby docenić zwykłe chwile szczęścia? Co wy o tym myślicie?