Proszę, oddaj mi syna. Dam ci wszystko, co zechcesz. Historia matki, która musiała walczyć o własne dziecko.

— Proszę, oddaj mi syna. Dam ci wszystko, co zechcesz — wyszeptałam z ostatnich sił, czując jak łzy palą mi policzki. Stałam na korytarzu szpitala w Lublinie, trzymając się ściany, bo nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Przede mną stała ona — Barbara, moja była teściowa, z twarzą zimną jak marmur. W ramionach trzymała mojego sześcioletniego Antosia, który wtulał się w nią, nie rozumiejąc jeszcze, że właśnie rozgrywa się najważniejsza walka w moim życiu.

— Nie masz już nic do powiedzenia, Marto — odpowiedziała cicho Barbara. — Sąd zdecydował. Antoś zostaje ze mną. Ty nie potrafiłaś zapewnić mu bezpieczeństwa.

Zacisnęłam pięści. Przed oczami miałam obrazy z ostatnich miesięcy: krzyki, awantury, rozpadające się małżeństwo z Pawłem, zdradę, o której dowiedziałam się przez przypadek. Wszystko zaczęło się niewinnie — od podejrzanych wiadomości na jego telefonie. Potem była nocna kłótnia i wyprowadzka Pawła do matki. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to chwilowe. Że wróci.

Ale Paweł nie wrócił. Zamiast tego Barbara zaczęła przychodzić do naszego mieszkania coraz częściej. Najpierw z zakupami dla Antosia, potem z radami, których nie chciałam słuchać.

— Marta, ty sobie nie radzisz. Dziecko potrzebuje stabilizacji — powtarzała.

— Poradzę sobie! To moje dziecko! — krzyczałam wtedy przez łzy.

Nie wiedziałam jeszcze, że Barbara już wtedy planowała coś więcej. Zaczęła zbierać dowody: zdjęcia bałaganu w mieszkaniu, relacje sąsiadek o moich rzekomych imprezach (których nigdy nie było), nawet notatki z przedszkola o tym, że Antoś był smutny.

Wszystko to trafiło do sądu rodzinnego. Kiedy dostałam wezwanie na rozprawę o ograniczenie praw rodzicielskich, świat mi się zawalił. Próbowałam tłumaczyć sędziemu, że jestem dobrą matką, że kocham syna nad życie. Ale Barbara miała argumenty: stabilna sytuacja materialna, dom z ogrodem pod Lublinem i wsparcie rodziny.

Paweł? Siedział cicho. Nie bronił mnie ani razu. Widziałam w jego oczach strach i wstyd. Wiedziałam już wtedy, że jest z inną kobietą — młodą pielęgniarką ze szpitala wojewódzkiego.

Po rozprawie wróciłam do pustego mieszkania. Antoś został u Barbary „na czas wyjaśnienia sytuacji”. Przez dwa tygodnie nie mogłam spać ani jeść. Każdy dźwięk telefonu wywoływał we mnie panikę.

W końcu zadzwoniła Barbara:

— Możesz przyjechać zobaczyć Antosia w sobotę. Ale tylko na godzinę.

Pojechałam tam z sercem w gardle. Antoś rzucił mi się na szyję:

— Mamusiu! Kiedy wrócimy do domu?

Nie umiałam odpowiedzieć. Barbara patrzyła na mnie z wyższością:

— Dziecko musi się przyzwyczaić do nowego miejsca.

Wróciłam do domu i wyłam w poduszkę jak ranne zwierzę.

Moja mama próbowała mnie pocieszać:

— Marto, musisz walczyć! To twoje dziecko!

Ale ja nie miałam już siły. Praca w szkole podstawowej stała się udręką — dzieci przypominały mi Antosia na każdym kroku. Koleżanki z pokoju nauczycielskiego szeptały za moimi plecami:

— Słyszałaś? Mężowi uciekła…

— Podobno piła…

Plotki bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kuzynka z Warszawy:

— Przyjedź do mnie na weekend. Odpoczniesz trochę.

Pojechałam. W jej mieszkaniu na Ursynowie pierwszy raz od miesięcy przespałam całą noc bez koszmarów. Ale kiedy wróciłam do Lublina, czekał na mnie list z sądu: „Ograniczenie praw rodzicielskich na rzecz babci Barbary Nowak”.

Zadzwoniłam do Pawła:

— Jak mogłeś mi to zrobić? To twój syn!

— Marta… Ja… Mama wie lepiej…

Rzuciłam słuchawką o ścianę.

Zaczęłam walczyć. Znalazłam prawnika — panią mecenas Gajdę, która spojrzała mi prosto w oczy:

— Pani Marto, musimy udowodnić, że jest pani dobrą matką. Proszę zbierać wszystko: zdjęcia z synem, świadectwa pracy, opinie sąsiadów.

Przez kolejne miesiące żyłam jak w transie. Każda rozmowa z Antosiem była nagrywana (za zgodą sądu), każda wizyta u Barbary kończyła się awanturą:

— Nie będziesz go zabierać na noc! — krzyczała teściowa.

— To moje dziecko! — odpowiadałam drżącym głosem.

W końcu przyszedł dzień kolejnej rozprawy. Sędzia spojrzał na mnie surowo:

— Pani Marto, czy jest pani gotowa zapewnić synowi stabilizację?

— Tak! — odpowiedziałam bez wahania.

Barbara próbowała mnie oczernić:

— Ona nie radzi sobie sama! Nie ma pieniędzy! Dziecko jest zaniedbane!

Mecenas Gajda pokazała zdjęcia: ja i Antoś na spacerze nad Bystrzycą, wspólne pieczenie pierników na święta, laurki od syna: „Kocham Cię Mamusiu”.

Sędzia milczał długo.

W końcu zapytał Antosia:

— Chciałbyś mieszkać z mamą czy z babcią?

Antoś spojrzał na mnie wielkimi oczami:

— Z mamusią…

Barbara pobladła.

Wyrok zapadł po tygodniu: „Przywrócenie pełni praw rodzicielskich matce”.

Kiedy odebrałam Antosia spod domu Barbary, trzymałam go tak mocno, jakby miał zaraz zniknąć.

— Już nigdy cię nie oddam — wyszeptałam mu do ucha.

Barbara nie odezwała się do mnie przez rok. Paweł wyjechał do Niemiec ze swoją nową partnerką i przysyła alimenty tylko wtedy, gdy przypomnę mu o tym SMS-em.

Dziś Antoś ma dziewięć lat i coraz mniej pyta o ojca czy babcię Barbarę. Czasem jednak widzę w jego oczach cień smutku i pytam siebie: czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy mogłam być lepszą matką?

Czasem siadam wieczorem przy oknie i pytam samą siebie: ile matka jest w stanie poświęcić dla swojego dziecka? Czy wy też musieliście kiedyś walczyć o kogoś tak bliskiego? Podzielcie się swoją historią…