W imię miłości: Historia Magdy z podwarszawskiej wsi

Wszystko zaczęło się od krzyku. „Magda! Natychmiast wracaj do domu!” – głos mojej matki niósł się przez całą wieś, a ja stałam na środku błotnistej drogi, trzymając za rękę Pawła. Miałam wtedy siedemnaście lat i pierwszy raz w życiu czułam się wolna. Paweł był starszy ode mnie o pięć lat, miał już własny samochód i pracował w warsztacie u swojego wuja. W oczach mojej matki był jednak tylko „nieudacznikiem z patologicznej rodziny”.

– Mamo, ja go kocham! – krzyknęłam, czując jak łzy palą mnie pod powiekami.

– Ty nie wiesz, co to znaczy kochać! – odparła, a jej twarz była czerwona ze złości. – On cię tylko wykorzysta! Zobaczysz, skończysz jak ja – sama z dzieckiem i bez grosza!

Paweł ścisnął moją dłoń mocniej.

– Pani Zofio, ja naprawdę Magdę kocham. Chcę dla niej dobrze – powiedział cicho, ale stanowczo.

Matka spojrzała na niego z pogardą.

– Dobrze? To zabierz ją sobie! Ale nie licz na moją pomoc! – wrzasnęła i odwróciła się na pięcie.

Tego wieczoru nie wróciłam już do domu. Paweł zabrał mnie do swojej babci. Przez pierwsze tygodnie żyliśmy jak w ukryciu – matka nie odbierała moich telefonów, a sąsiedzi patrzyli na mnie jak na trędowatą. Babcia Pawła była dobra, ale biedna. Spałam z nim w jednym pokoju, na starym tapczanie, a rano pomagałam jej doić krowy i sprzątać oborę.

– Magda, nie płacz – szeptał Paweł nocami, gdy myślał, że śpię. – Zobaczysz, będzie lepiej. Znajdę lepszą pracę, wynajmiemy coś w mieście…

Ale lepiej nie było. Po kilku miesiącach zaszłam w ciążę. Paweł cieszył się jak dziecko, ale ja czułam tylko strach. Bałam się, że powtórzę los mojej matki – samotnej kobiety z dzieckiem na ręku i bez wsparcia.

Wiosną urodziła się Zosia. Była malutka i krucha, a ja nie miałam pojęcia jak być matką. Paweł coraz częściej wracał późno z pracy i coraz częściej pachniał piwem.

– Muszę odreagować – tłumaczył się. – W warsztacie ciężko, szef mnie ciśnie…

Zaczęliśmy się kłócić. O pieniądze, o babcię, o to, że nie mam czasu dla siebie. Czasem miałam ochotę wybiec z domu i nigdy nie wrócić.

Pewnego dnia przyszła do mnie matka. Stała w progu kuchni babci Pawła, ubrana w swoją najlepszą sukienkę.

– Wróć do domu – powiedziała bez emocji. – Zosia potrzebuje normalnego życia. Ty też.

– Nie wrócę! – wykrzyczałam jej prosto w twarz. – Sama mnie wyrzuciłaś!

– Bo chciałam cię chronić! – pierwszy raz zobaczyłam łzy w jej oczach. – Nie chciałam, żebyś cierpiała tak jak ja…

Nie rozmawiałyśmy przez kolejne dwa lata. W tym czasie Paweł stracił pracę i zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka. Ja sprzątałam domy w Warszawie i zostawiałam Zosię pod opieką babci.

Któregoś dnia wróciłam wcześniej i zobaczyłam Pawła śpiącego na kanapie z pustą butelką po wódce.

– Dość! – krzyknęłam. – Albo idziesz na odwyk, albo odchodzę!

Paweł spojrzał na mnie pustym wzrokiem.

– I tak odejdziesz… Wszyscy odchodzą…

Zabrałam Zosię i wróciłam do matki. Przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Przez pierwsze tygodnie spałyśmy razem w moim dawnym pokoju. Matka gotowała mi rosół i głaskała po głowie jak małą dziewczynkę.

– Przepraszam – powiedziała pewnego wieczoru. – Nie umiałam inaczej…

Płakałyśmy razem długo. Zosia tuliła się do mnie i pytała: „Mamo, czy tata nas kocha?”

Nie wiedziałam co odpowiedzieć.

Paweł próbował się z nami kontaktować jeszcze przez jakiś czas. Pisał listy, dzwonił po nocach pijany. W końcu przestał.

Zaczęłam nowe życie. Skończyłam kurs opiekunki osób starszych i znalazłam pracę w domu opieki pod Warszawą. Zosia poszła do przedszkola i szybko znalazła przyjaciół.

Po latach spotkałam Pawła przypadkiem na przystanku autobusowym. Był wychudzony, postarzały, ale trzeźwy.

– Magda… Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho.

– Ja też przepraszam – odpowiedziałam szczerze.

Dziś mam trzydzieści pięć lat i wiem jedno: miłość to nie tylko motyle w brzuchu i romantyczne spacery po polach. To także ból, rozczarowanie i trudne wybory. Czy gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym inaczej? Czy warto było poświęcić wszystko dla uczucia?

A wy? Czy miłość zawsze jest tego warta?