Miłość, która boli: Opowieść o rodzinie, zdradzie i przebaczeniu

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – krzyczała moja matka, a ja stałam w kuchni z nożem w ręku, krojąc cebulę na bigos. Był listopad, szaro za oknem, a w moim sercu już wtedy coś się kończyło. – „Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiała tych brudnych garnków na kuchence?!” – wrzasnęła mama. – „Przecież zaraz umyję!” – odpowiedziałam, czując jak łzy mieszają się z piekącą cebulą. Wtedy do kuchni wszedł mój mąż, Paweł. Spojrzał na mnie i na matkę, po czym bez słowa wyszedł. To był ostatni raz, kiedy widziałam go w naszym domu jako mojego męża.

Mam na imię Dorota. Mam 43 lata i mieszkam w bloku na warszawskim Bródnie. Moje życie nie było bajką, ale zawsze wierzyłam, że rodzina to świętość. Paweł był moją pierwszą miłością – poznaliśmy się na studiach w Toruniu, gdzie oboje studiowaliśmy polonistykę. Był czuły, zabawny, miał marzenia. Po ślubie przeprowadziliśmy się do Warszawy, bo tu dostał pracę w wydawnictwie. Ja przez kilka lat pracowałam w szkole jako nauczycielka języka polskiego.

Wszystko zmieniło się po narodzinach naszego syna, Kacpra. Paweł coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się „projektami” i „spotkaniami autorskimi”. Ja siedziałam w domu z dzieckiem i moją matką, która po śmierci taty zamieszkała z nami. Nasze mieszkanie było za małe na trzy osoby dorosłe i dziecko, ale nie miałam serca jej odmówić.

Z czasem Paweł zaczął być coraz bardziej nieobecny. Przestał ze mną rozmawiać, unikał dotyku. Znikał na całe weekendy pod pretekstem wyjazdów służbowych. Zaczęłam podejrzewać najgorsze, ale nie miałam dowodów. Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z restauracji w Zakopanem – na dwa dania główne i butelkę wina. Kiedy go zapytałam, tylko wzruszył ramionami: – „Przesadzasz, Dorota. To była kolacja z kolegą z pracy”.

Nie spałam całą noc. Następnego dnia zadzwoniłam do jego siostry, Magdy. – „Magda, czy Paweł mówił ci coś ostatnio? Zachowuje się dziwnie…” – spytałam drżącym głosem. – „Dorotka… On chyba ma kogoś…” – usłyszałam po drugiej stronie ciszę i potem te słowa, które rozdarły mnie na pół.

Zaczęłam go śledzić. Wiem, to żałosne, ale nie mogłam inaczej. Pewnego wieczoru zobaczyłam go pod blokiem z kobietą – młodszą ode mnie o jakieś dziesięć lat, długie blond włosy, śmiech jak dzwoneczki. Przytulali się i całowali jak nastolatki. Stałam za rogiem i czułam, jak świat mi się wali.

Kiedy wrócił do domu, czekałam na niego w kuchni. – „Paweł, powiedz mi prawdę. Masz kogoś?” – zapytałam bez ogródek. Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem i powiedział: – „Tak. Zakochałem się. Przepraszam”.

Nie pamiętam dokładnie, co działo się potem. Pamiętam tylko płacz Kacpra za ścianą i moją matkę stojącą w drzwiach z rękami założonymi na piersi. – „Wiedziałam! Wiedziałam, że tak będzie!” – krzyczała mama. Paweł spakował walizkę i wyszedł tej samej nocy.

Zostałam sama z synem i matką, która zamiast wsparcia dawała mi tylko wyrzuty sumienia. – „Gdybyś bardziej o siebie dbała… Gdybyś nie była taka szara…” – powtarzała codziennie. Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłam z łóżka poza koniecznością odprowadzenia Kacpra do szkoły i pójścia do pracy.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka z liceum, Iwona. – „Dorota, musisz wyjść z domu! Spotkajmy się na kawie” – nalegała. Poszłam tylko dlatego, że nie miałam już siły słuchać matki.

W kawiarni Iwona spojrzała mi prosto w oczy: – „On nie był ciebie wart. Ale ty musisz żyć dalej dla siebie i dla Kacpra”.

Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na jogę, zaczęłam biegać po parku Bródnowskim. Kacper miał coraz większe problemy w szkole – zamknął się w sobie po odejściu ojca. Próbowałam rozmawiać z Pawłem przez telefon: – „Kacper tęskni za tobą” – mówiłam cicho. – „Nie mogę teraz przyjechać… Może za tydzień” – odpowiadał zawsze to samo.

Najgorsze przyszło kilka miesięcy później. Mama zaczęła mieć problemy z pamięcią i zachowaniem. Lekarz powiedział: – „To początki Alzheimera”. Musiałam pogodzić pracę na pół etatu z opieką nad nią i wychowywaniem syna.

Były dni, kiedy miałam ochotę wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Mama potrafiła obudzić mnie o trzeciej nad ranem pytaniem: – „Gdzie jest twój ojciec? Czemu nie wrócił z pracy?” Kacper zamykał się w pokoju i grał całymi godzinami na komputerze.

Pewnego wieczoru wybuchła awantura:
– „Nie rozumiesz?! Mam dość tego domu! Dość twojego płaczu! Dość babci!” – krzyczał Kacper.
– „Kacperku… Ja też mam dość… Ale jesteśmy rodziną…”
– „Nie! Nie jesteśmy! Tata nas zostawił! Ty tylko płaczesz! Babcia jest chora! Ja chcę normalnie żyć!”

Wybiegł z domu trzaskając drzwiami tak mocno, że aż szyby zadźwięczały.

Siedziałam wtedy na podłodze w kuchni i płakałam jak dziecko. Zadzwoniłam do Pawła:
– „Kacper uciekł z domu… Nie wiem gdzie jest…”
– „Zaraz przyjadę” – odpowiedział bez namysłu.

Po dwóch godzinach znaleźliśmy go siedzącego na ławce pod blokiem sąsiadów. Był zapłakany i przerażony.
– „Przepraszam… Nie chciałem…” – szeptał.
Przytuliłam go mocno.

Po tej nocy zaczęliśmy chodzić razem do psychologa rodzinnego. To była najtrudniejsza decyzja mojego życia – przyznać się do słabości przed obcym człowiekiem.

Z czasem nauczyliśmy się żyć we trójkę: ja, Kacper i mama. Paweł odwiedza syna raz w miesiącu; czasem przychodzi ze swoją nową partnerką, Martyną. Za każdym razem boli mnie to mniej niż poprzednio.

Największym ciosem była diagnoza raka piersi u mnie dwa lata temu. Przez chwilę myślałam nawet o tym, żeby się poddać. Ale Kacper powiedział wtedy:
– „Mamo… Nie możesz mnie zostawić tak jak tata…”
To on był moją siłą podczas chemii i operacji.

Dziś jestem zdrowa, choć blizny zostały nie tylko na ciele, ale przede wszystkim na duszy.

Czasem spotykam Pawła na klatce schodowej albo w sklepie spożywczym pod blokiem.
– „Jak się czujesz?” – pyta cicho.
– „Lepiej niż kiedykolwiek” – odpowiadam zgodnie z prawdą.
Martyna patrzy wtedy na mnie z niepokojem; wiem, że boi się przeszłości Pawła bardziej niż ja sama.

Mama jest już coraz słabsza; czasem nie poznaje mnie ani Kacpra. Ale kiedy patrzę na nią śpiącą spokojnie w fotelu pod oknem, myślę sobie: może jednak warto było przez to wszystko przejść?

Czasem pytam siebie: czy gdybym mogła cofnąć czas, wybrałabym inaczej? Czy lepiej jest kochać i cierpieć czy nigdy nie kochać naprawdę? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?