„Mój mąż stał się kanapowym leniuchem i marudą, a ja miałam w tym swój udział”

Kiedy Wojtek i ja po raz pierwszy się spotkaliśmy, energia między nami była niezaprzeczalna. Oboje byliśmy ambitni, pełni marzeń i gotowi, by razem podbijać świat. Nasze pierwsze randki wypełnione były długimi rozmowami o tym, gdzie widzimy siebie w przyszłości, i było jasne, że obydwoje wyobrażaliśmy sobie życie oparte na niezależności i samowystarczalności.

Po burzliwym romansie zdecydowaliśmy się na ślub. Byłam stanowcza, aby nie mieszkać z żadnymi z naszych rodziców. Moi rodzice zawsze byli dość dominujący, a rodzice Wojtka nie byli inaczej. Chcieliśmy mieć swoją przestrzeń, swoje zasady i swój styl życia. Wydawało się to idealnym planem, ale nie doceniliśmy wyzwań związanych z rozpoczęciem od zera.

Przeprowadziliśmy się do małego mieszkania, które było przystępne cenowo przy naszych początkowych wynagrodzeniach. Nie było to najlepsze miejsce w mieście, ale było nasze. Pierwsze miesiące były miesiącem miodowym pod każdym względem. Urządzaliśmy nasze miejsce, organizowaliśmy kolacje i niezmiernie cieszyliśmy się wolnością.

Jednak gdy nowość zaczęła znikać, rzeczywistość zaczęła dawać o sobie znać. Praca Wojtka w wsparciu technicznym była wymagająca i często wymagała od niego pracy w niecodziennych godzinach. Moja praca jako młodszej koordynatorki marketingu nie była mniej stresująca. Znaleźliśmy się wyczerpani, zarządzanie obowiązkami domowymi i rachunkami stało się źródłem konfliktów.

Powoli Wojtek zaczął się zmieniać. Zaczął spędzać więcej czasu na kanapie po pracy, oglądając telewizję lub grając w gry wideo, podczas gdy ja zajmowałam się większością obowiązków domowych. Jego niegdyś entuzjastyczne usposobienie zmieniło się w ciągłe irytacje i letarg. Kiedy poruszałam swoje obawy, prowadziło to do kłótni, podczas których narzekał na wszystko – od pracy po sąsiadów.

Początkowo starałam się być wyrozumiała, przypisując jego zachowanie stresowi w pracy. Ale gdy tygodnie zamieniły się w miesiące, moja cierpliwość się skończyła. Czułam się bardziej jak opiekunka niż partnerka. Nasze rozmowy sprowadzały się do dyskusji o tym, co zjeść lub narzekań na rachunki.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu po szczególnie długim dniu pracy, aby znaleźć Wojtka rozwalonego na kanapie, otoczonego pojemnikami z jedzeniem na wynos i brudnymi naczyniami. Zlew był pełen, a wydawało się, że śmieci nie były wynoszone od tygodnia. Frustracja i wyczerpanie, które czułam, osiągnęły punkt krytyczny.

„Wojtek, tak dalej być nie może,” powiedziałam, moim głosem mieszanka gniewu i desperacji. „Mamy być w tym razem, ale czuję, że robię wszystko sama.”

Wojtek podniósł wzrok, jego wyraz twarzy był mieszanką irytacji i zmęczenia. „Jestem zmęczony, Nora. Cały czas jestem zmęczony. Może to był błąd. Może nie byliśmy gotowi na to wszystko.”

Ta rozmowa wisiała w powietrzu przez dni. Zaczęliśmy rozmawiać coraz mniej. Zdałam sobie sprawę, że w moim dążeniu do niezależności być może przeoczyłam znaczenie systemu wsparcia, bycia blisko rodziny, gdy czasy były trudne. Ale było już za późno. Przepaść między nami stała się zbyt duża.

Pewnego deszczowego wieczoru wróciłam do domu, aby znaleźć rzeczy Wojtka zabrane. Na lodówce był list, który brzmiał: „Przepraszam, Nora. Potrzebuję trochę czasu, aby wszystko przemyśleć.” Stałam tam, w ciszy naszego teraz na pół pustego mieszkania, zdając sobie sprawę, że nasza wspólna podróż dobiegła końca, nie z hukiem, ale z cichym, bolesnym jękiem.