Cienie w nadmorskim domu: Tajemnice, które rozdzierają rodzinę
Już od progu poczułam, że coś jest nie tak. Klucz ciężko wszedł w zamek, jakby dom bronił się przede mną. W środku uderzył mnie zapach obcego płynu do płukania – nie tego, którego zawsze używałam. W kuchni na stole leżał kubek z herbatą, jeszcze ciepły. Zamarłam. Przecież byłam u mamy w Gdańsku przez ostatnie dwa tygodnie. Kto tu był?
Zadzwoniłam do córki – „Natalia, byłaś u mnie? Może zostawiłaś coś w kuchni?”
– „Mamo, przecież mówiłam ci, że jestem z dziećmi u teściów w Poznaniu. O co chodzi?”
– „Nic… chyba mi się przewidziało.”
Ale nie przewidziało mi się. W łazience wisiał różowy ręcznik, a ja mam tylko białe. W lodówce brakowało połowy bigosu, który zamroziłam przed wyjazdem. W sypialni kołdra była pognieciona, jakby ktoś spał w moim łóżku.
Następnego dnia poszłam do sąsiadki, pani Haliny.
– „Pani Halinko, nie widziała pani nikogo kręcącego się koło mojego domu?”
– „A skąd! U was zawsze cicho. Chyba że… Czekaj, wczoraj wieczorem widziałam jakiś srebrny samochód na podjeździe. Myślałam, że wróciłaś.”
Serce mi waliło. Zadzwoniłam do syna – „Kuba, masz klucze do domu? Byłeś ostatnio?”
– „Nie, mamo! Pracuję po godzinach, nie mam czasu nawet na własne mieszkanie.”
Zaczęłam podejrzewać wszystkich. Nawet własną siostrę, Magdę, która zawsze zazdrościła mi tego domu nad morzem.
Przez kolejne tygodnie sytuacja się powtarzała. Wracałam – a to znikały słoiki z ogórkami, a to pojawiały się nowe kosmetyki w łazience. Raz znalazłam damską bluzkę w rozmiarze XS – ja noszę L.
Pewnej nocy obudził mnie telefon od Haliny:
– „Ela! Ktoś właśnie wszedł do twojego domu! Słyszę kroki i widzę światło!”
Zadzwoniłam na policję. Przyjechali po dwudziestu minutach – nikogo nie znaleźli. Ale ślady butów na korytarzu były świeże.
Zaczęłam się bać własnego domu. Spałam z nożem pod poduszką. Zainstalowałam kamerę przy wejściu i alarm. Ale to nie powstrzymało intruza.
W końcu postanowiłam zostać na noc i czekać. Siedziałam w ciemności, nasłuchując każdego szmeru. O drugiej w nocy usłyszałam skrzypienie drzwi. Ktoś wszedł do środka.
Zamarłam ze strachu, ale zebrałam się w sobie i wyszłam z sypialni.
W korytarzu stała… moja siostra Magda z walizką.
– „Co ty tu robisz?!” – krzyknęłam.
– „Ela… ja… Nie miałam gdzie się podziać. Tomek wyrzucił mnie z domu. Nie chciałam ci przeszkadzać…”
– „To dlatego przez tyle tygodni czułam się jak w obcym domu? Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy?”
Magda rozpłakała się.
– „Bałam się twojej reakcji. Zawsze miałaś wszystko poukładane, a ja… Ja wszystko straciłam.”
Przez chwilę stałyśmy naprzeciwko siebie – ona roztrzęsiona i upokorzona, ja rozgniewana i rozczarowana.
– „Mogłaś mi powiedzieć! Zamiast tego czułam się jak wariatka!”
– „Przepraszam… Po prostu nie chciałam być ciężarem.”
Przyjęłam ją pod swój dach, ale atmosfera była napięta. Każda rozmowa kończyła się kłótnią.
– „Nie ruszaj moich rzeczy bez pytania!”
– „Przecież to tylko ręcznik…”
– „Ale mój!”
Po kilku dniach zadzwoniła Natalia:
– „Mamo, słyszałam o cioci Magdzie. Może powinnaś jej pomóc? Przecież jesteście rodziną.”
Ale ja nie potrafiłam wybaczyć tak łatwo. Czułam się zdradzona we własnym domu.
Magda próbowała się odwdzięczyć – gotowała obiady, sprzątała ogród, ale ja widziałam tylko jej winę.
Pewnego dnia wybuchła:
– „Wiesz co? Może lepiej pójdę pod most! Przynajmniej tam nikt nie będzie mi wypominał każdego ogórka!”
Zrobiło mi się głupio.
Wieczorem usiadłyśmy razem przy herbacie.
– „Magda… Może przesadziłam. Po prostu… bałam się.”
– „Ja też się bałam. Ale już nie mam nikogo poza tobą.”
Zaczęłyśmy rozmawiać szczerze – o jej rozwodzie, o mojej samotności po śmierci męża, o tym, jak trudno być silną dla innych.
Po kilku tygodniach Magda znalazła pracę w pobliskim pensjonacie i wynajęła pokój. Zostałyśmy przyjaciółkami na nowo.
Ale do dziś czasem budzę się w nocy i myślę: jak łatwo można stracić zaufanie nawet do najbliższych? Czy wy też mieliście kiedyś wrażenie, że ktoś obcy mieszka w waszym życiu?