Mój brat przyprowadził do domu „narzeczoną”, żeby dać mamie nauczkę. Nikt nie był gotowy na to, co się wydarzyło…
– Bartek, czy ty naprawdę zamierzasz ją tu przyprowadzić? – zapytałam szeptem, patrząc na brata, który z uśmiechem rozsiadł się na naszym starym, skrzypiącym fotelu w salonie.
– A co, boisz się? – odpowiedział z przekąsem. – Mama chce narzeczonej? To będzie miała narzeczoną.
Wiedziałam, że coś się święci. Mama od miesięcy nie dawała Bartkowi spokoju: „Bartek, kiedy w końcu przyprowadzisz jakąś porządną dziewczynę? Wszyscy twoi koledzy już się żenią, a ty tylko te swoje głupoty…”. Bartek miał trzydzieści lat i zero ochoty na ślub. Ale mama była nieugięta. W końcu postanowił jej pokazać, co znaczy naciskać.
Tego wieczoru mama przygotowała rosół i schabowe – jak zawsze, gdy miała nadzieję na ważnego gościa. Tata siedział przy stole i udawał, że czyta gazetę, ale co chwilę zerkał na drzwi. Ja krzątałam się po kuchni, próbując nie myśleć o tym, co się wydarzy.
Nagle zadzwonił dzwonek. Bartek podskoczył i z triumfem otworzył drzwi. Do środka weszła dziewczyna – wysoka, z włosami w kolorze ognia i mnóstwem kolczyków w twarzy. Miała na sobie czarną skórzaną kurtkę z ćwiekami i ciężkie buty. Na szyi wisiał jej wielki krzyż z pentagramem. Spojrzała na nas wszystkich z wyzwaniem.
– To jest Sylwia – powiedział Bartek z przesadną dumą. – Moja narzeczona.
Mama zbladła. Tata odłożył gazetę i przez chwilę patrzył na Sylwię jakby zobaczył ducha. Ja poczułam, że robi mi się gorąco ze wstydu i ciekawości jednocześnie.
– Dobry wieczór – powiedziała Sylwia głosem, który brzmiał jakby właśnie wypaliła paczkę papierosów.
– Dobry wieczór… – wykrztusiła mama. – Może… usiądziesz?
Sylwia usiadła ciężko na krześle i zaczęła bawić się kolczykiem w brwi. Bartek rozsiadł się obok niej i objął ją ramieniem.
– Sylwia jest artystką – oznajmił dumnie. – Maluje obrazy i robi tatuaże.
Mama przełknęła ślinę.
– A rodzice Sylwii… czym się zajmują? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Nie mam kontaktu z rodziną – odpowiedziała Sylwia bez cienia emocji. – Nie rozumieli moich wyborów.
Zapadła cisza. Tylko zegar tykał głośno na ścianie.
– Może… napijesz się herbaty? – spytałam, próbując ratować sytuację.
– Poproszę kawę – rzuciła Sylwia.
Mama poszła do kuchni, a ja za nią. Zaczęła szeptać:
– Co on wyprawia? Przecież to nie jest dziewczyna dla niego! Zobacz jak wygląda! Przecież ona… ona…
– Mamo, daj spokój – przerwałam jej cicho. – Może Bartek naprawdę ją lubi?
Mama spojrzała na mnie z rozpaczą.
Wróciłyśmy do salonu z kawą i herbatą. Sylwia rozsiadła się wygodnie i zaczęła opowiadać o swoich obrazach: „Maluję to, co czuję. Czasem są to demony, czasem anioły. Ludzie boją się mojej sztuki, bo pokazuje prawdę”.
Bartek patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Mama coraz bardziej bledła.
– A czy planujecie już ślub? – zapytał nagle tata, który dotąd milczał.
– Oczywiście! – odpowiedział Bartek z entuzjazmem. – Chcemy zrobić wesele w starym młynie pod miastem. Będzie gotycko, dużo czerni i czerwieni. Sylwia już szyje suknię.
Mama zakrztusiła się herbatą.
– Bartek… czy ty naprawdę jesteś pewien? – zapytała drżącym głosem.
Bartek spojrzał jej prosto w oczy:
– Tak, mamo. Przecież zawsze chciałaś, żebym się ustatkował.
Po kolacji Sylwia wyciągnęła papierosy i zaproponowała mamie jednego „na rozluźnienie”. Mama odmówiła z oburzeniem. Tata wyszedł do ogrodu „przewietrzyć się”. Ja zostałam sama z Bartkiem i Sylwią w kuchni.
– I jak ci się podoba moja narzeczona? – zapytał mnie Bartek z uśmiechem.
– Jest… inna – odpowiedziałam wymijająco. – Ale chyba trochę przesadziłeś?
Bartek wzruszył ramionami:
– Mama musi zrozumieć, że nie można nikogo zmuszać do życia według jej scenariusza.
Wieczorem mama przyszła do mojego pokoju ze łzami w oczach:
– Czy ja naprawdę jestem taką złą matką? Chciałam tylko dobrze…
Przytuliłam ją mocno:
– Mamo, każdy chce być szczęśliwy po swojemu. Może czas pozwolić Bartkowi żyć tak, jak chce?
Następnego dnia Bartek przyznał się mamie, że to była tylko „lekcja”. Sylwia była jego koleżanką ze studiów plastycznych i zgodziła się odegrać rolę narzeczonej dla żartu. Mama najpierw wybuchła płaczem, potem śmiechem, a potem długo rozmawiali o tym, czego tak naprawdę oczekują od siebie nawzajem.
Od tamtej pory mama przestała naciskać na Bartka w sprawie ślubu. Nasza rodzina przeszła przez burzę emocji, ale wyszliśmy z niej silniejsi i bardziej otwarci na siebie nawzajem.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę wiemy, co jest najlepsze dla naszych bliskich? A może powinniśmy po prostu pozwolić im być sobą?