Czy można nadrobić stracony czas? Historia Andżeliki, Mateusza i mojej walki o rodzinę
– Nie możesz mi zabronić widywać się z córką! – Mateusz stał w progu mojego mieszkania, zaciśnięte pięści, wzrok wbity w podłogę.
W tej chwili poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Przez dziesięć lat nie interesował się Andżeliką. Przez dziesięć lat tłumaczyłam jej, dlaczego tata nie dzwoni, nie przychodzi na urodziny, nie pamięta o Dniu Dziecka. A teraz nagle stoi tu, jakby nic się nie stało, i żąda swoich praw.
– Mateusz, gdzie byłeś przez te wszystkie lata? – głos mi drżał, ale nie zamierzałam się poddać. – Wiesz, ile razy Andżelika płakała przez ciebie? Ile razy musiałam ją przytulać i tłumaczyć, że może kiedyś zadzwonisz?
– Pracowałem! – wybuchnął. – Musiałem się ogarnąć po rozwodzie. Ty też nie byłaś święta!
Zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie tamte dni sprzed lat. Mieliśmy po dwadzieścia kilka lat, byliśmy zakochani po uszy. Szybko zamieszkaliśmy razem, a potem pojawiła się Andżelika. Myślałam, że to nas scementuje. Ale Mateusz coraz częściej wracał późno z pracy, coraz częściej znikał na weekendy „z kolegami”. Ja zostawałam sama z dzieckiem i narastającą frustracją.
Pewnego dnia wrócił do domu pijany. To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam w jego oczach obojętność. Potem było już tylko gorzej. Kłótnie, ciche dni, coraz więcej pretensji. W końcu spakował walizkę i wyszedł. Zostawił mnie z trzyletnią córką i stertą niespełnionych obietnic.
Przez pierwsze miesiące jeszcze dzwonił. Potem coraz rzadziej. Alimenty płacił nieregularnie – raz były, raz nie. Kiedy Andżelika skończyła pięć lat, przestał się odzywać zupełnie.
– Mamo, dlaczego tata nie przychodzi? – pytała mnie wtedy Andżelika, tuląc się do mojej nogi.
– Może jest bardzo zajęty w pracy – kłamałam, choć serce mi pękało.
Przez lata nauczyłyśmy się żyć bez niego. Ja znalazłam pracę w szkole jako nauczycielka polskiego. Poznałam Pawła – spokojnego, ciepłego mężczyznę, który pokochał mnie i moją córkę jak własną. Zbudowaliśmy nowy dom, nową rodzinę. Andżelika mówiła do niego „tato”, choć wiedziała, że jej biologiczny ojciec żyje gdzieś tam daleko.
A teraz Mateusz wrócił. Nagle przypomniał sobie o córce.
– Chcę mieć z nią kontakt – powtarzał uparcie. – Mam do tego prawo.
– A ona ma prawo do spokoju! – odpowiedziałam ostro.
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: czy mam prawo zabraniać mu kontaktu z dzieckiem? Czy powinnam pozwolić mu wejść w nasze życie po tylu latach? Bałam się reakcji Andżeliki.
Następnego dnia usiadłam z nią przy stole.
– Córeczko… Twój tata chce się z tobą spotkać.
Zamarła. Spojrzała na mnie wielkimi oczami.
– Po co?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Może chce cię poznać…
– Ale ja go nie znam – wyszeptała.
Poczułam łzy pod powiekami. Przez chwilę chciałam powiedzieć „nie musisz”, ale wiedziałam, że to jej decyzja.
– Jeśli chcesz… możemy się z nim spotkać razem. Jeśli nie – powiem mu, żeby dał ci spokój.
Milczała długo.
– Chcę zobaczyć, jaki jest – powiedziała w końcu cicho.
Spotkanie odbyło się w kawiarni na rynku. Mateusz przyszedł w garniturze, jakby chciał zrobić dobre wrażenie. Był spięty, mówił dużo o sobie: o nowej pracy w banku, o podróżach służbowych, o tym, jak bardzo żałuje straconego czasu.
Andżelika patrzyła na niego z dystansem. Odpowiadała zdawkowo na pytania o szkołę i zainteresowania. Widziałam, że jest rozczarowana.
Po spotkaniu zapytałam:
– I co myślisz?
Wzruszyła ramionami.
– Jest obcy.
Mateusz jednak nie odpuszczał. Zaczął pisać do niej wiadomości na Messengerze, wysyłać prezenty. Raz nawet pojawił się pod szkołą bez zapowiedzi. Paweł był wściekły:
– Nie pozwolę mu mieszać jej w głowie! Gdzie był przez tyle lat?
Zaczęły się kłótnie między mną a Pawłem. On uważał, że powinnam chronić Andżelikę przed Mateuszem za wszelką cenę. Ja miałam wyrzuty sumienia – czy mam prawo decydować za nią? Czy powinnam pozwolić jej samej wybrać?
Andżelika zamknęła się w sobie. Przestała rozmawiać z Pawłem, unikała mnie. Widziałam jej smutek i zagubienie.
Pewnego wieczoru usiadła na łóżku i powiedziała:
– Mamo… ja nie wiem, czego chcę. Boję się go trochę… Ale boję się też, że jak go odrzucę, to już nigdy nie będę miała prawdziwego taty.
Przytuliłam ją mocno.
– Masz mnie. Masz Pawła. Masz rodzinę.
– Ale on jest moim ojcem…
Nie spałam tej nocy długo. Myślałam o własnym dzieciństwie – o moim tacie, który zawsze był obok. O tym, jak bardzo bolało mnie rozstanie z Mateuszem i jak bardzo chciałam uchronić Andżelikę przed tym bólem.
Mateusz zaczął walczyć o kontakty sądowe. Przysyłał pisma przez adwokata, żądał ustalenia widzeń co drugi weekend. Czułam się osaczona i bezsilna.
Na rozprawie sądowej płakałam ze stresu. Sędzia pytał Andżelikę o zdanie – powiedziała tylko: „Nie chcę być zmuszana”.
Po wszystkim wróciłyśmy do domu wykończone psychicznie.
Paweł próbował mnie pocieszyć:
– To minie… On się znudzi.
Ale Mateusz nie odpuszczał. Zaczął opowiadać znajomym i rodzinie, że nie pozwalam mu być ojcem. Moja matka zadzwoniła do mnie z pretensjami:
– Daj mu szansę! Każdy może się zmienić!
A ja czułam się rozdarta między lojalnością wobec córki a presją otoczenia.
Minęły miesiące pełne napięcia i łez. Andżelika coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Zaczęła mieć problemy w szkole – spadły jej oceny, przestała chodzić na zajęcia dodatkowe.
Pewnego dnia znalazłam ją płaczącą pod kołdrą.
– Mamo… ja już nie chcę tego wszystkiego…
Usiadłam obok niej i zaczęłyśmy płakać razem.
Dziś wiem jedno: czasem nie da się naprawić tego, co zostało złamane dawno temu. Można próbować budować mosty nad przepaścią lat i żalu… Ale czy naprawdę da się nadrobić stracony czas?
Czy ktoś z was był w podobnej sytuacji? Czy można wybaczyć tak długą nieobecność? Jak chronić dziecko przed kolejnym rozczarowaniem?