Ten dzień, gdy nie boli, ale dokucza – opowieść o cichym ciężarze codzienności
To był jeden z tych dni, kiedy nic nie boli, ale ciągle coś uwiera. Stałam na przystanku przy starym centralnym targowisku w Poznaniu, osłaniając dłonią płomień zapalniczki przed wiatrem. Druga ręka kurczowo ściskała szarą płócienną torbę, która wisiała mi na ramieniu jak wyrzut sumienia. W środku nie było nic szczególnego – portfel, klucze, telefon, paczka chusteczek – a jednak czułam, jakby ważyła tonę. Może dlatego, że niosłam w niej nie rzeczy, lecz ciężar codziennych trosk.
Obok mnie stała starsza kobieta w granatowym płaszczu. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęła się lekko, jakby chciała powiedzieć: „Wiem, co czujesz”. Odwróciłam wzrok, bo nie chciałam rozmawiać. Nie dziś. Dziś wszystko mnie drażniło – nawet własne myśli.
W głowie wciąż słyszałam głos mamy: „Magda, kiedy w końcu się ogarniesz? Masz trzydzieści pięć lat, a zachowujesz się jak nastolatka!” Wczoraj znowu się pokłóciłyśmy. O nic i o wszystko naraz. O to, że nie mam dzieci. O to, że nie mam stałej pracy. O to, że nie dzwonię wystarczająco często do babci. O to, że nie jestem taka jak moja siostra Anka – przykładna żona i matka dwójki dzieci, z kredytem na dom pod Swarzędzem i nowym SUV-em na podjeździe.
Zaciągnęłam się papierosem i spojrzałam na swoje odbicie w szybie kiosku. Zmęczone oczy, włosy związane byle jak w kucyk, kurtka sprana od kilku sezonów. Czy naprawdę jestem taką porażką? Przecież mam swoje życie. Pracuję na umowie zlecenie w wydawnictwie – redaguję teksty, czasem piszę artykuły. Wynajmuję kawalerkę na Jeżycach. Mam kota, który czeka na mnie wieczorami i czasem pozwala się pogłaskać. Mam przyjaciółkę Olę, z którą chodzę na piwo do „Piwnej Strefy”. Czy to naprawdę tak mało?
Autobus spóźniał się już dziesięć minut. Ludzie zaczynali się niecierpliwić. Ktoś przeklinał pod nosem, ktoś inny nerwowo sprawdzał telefon. Ja po prostu stałam i czułam, jak narasta we mnie napięcie. Chciałam uciec – od tego miejsca, od ludzi, od siebie samej.
Nagle zadzwonił telefon. Mama.
– Magda? – Jej głos był spięty jak zawsze. – Dzwoniła babcia. Znowu zapomniałaś o jej imieninach.
– Mamo, przecież dzwoniłam wczoraj…
– Ale nie przyszłaś z kwiatami! Anka była z dziećmi i ciastem. Babcia była taka szczęśliwa…
Zacisnęłam powieki.
– Mamo, nie mogę być wszędzie naraz.
– Wiem… Ale mogłabyś się bardziej postarać. Wiesz, że babcia nie będzie żyła wiecznie.
Milczałam przez chwilę.
– Dobrze, zadzwonię do niej jeszcze raz.
Rozłączyłam się i poczułam łzy pod powiekami. Nie płakałam jednak – nie dziś. Dziś miałam być silna.
Autobus w końcu nadjechał. Weszłam do środka i usiadłam przy oknie. Za szybą migały znajome ulice: Głogowska, Hetmańska… Ludzie wsiadali i wysiadali, każdy ze swoim ciężarem dnia codziennego.
Przypomniałam sobie rozmowę z Olą sprzed kilku dni.
– Magda, czemu ty zawsze pozwalasz im wejść sobie na głowę? – zapytała wtedy.
– Bo to moja rodzina…
– Ale ty też jesteś ważna! Może czasem powinnaś pomyśleć o sobie?
Westchnęłam wtedy tylko. Ola miała rację, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Wysiadłam kilka przystanków wcześniej niż zwykle. Potrzebowałam spaceru. Przeszłam przez park Wilsona, gdzie dzieci bawiły się na placu zabaw, a starsi panowie grali w szachy na ławkach. Przysiadłam na chwilę pod kasztanowcem i wyjęłam telefon.
Wybrałam numer babci.
– Cześć babciu…
– Madziu! Jak miło cię słyszeć! – Jej głos był ciepły i miękki jak zawsze.
– Przepraszam, że nie przyszłam wczoraj…
– Oj tam! Najważniejsze, że pamiętasz. Wiesz co? Upiekłam twoje ulubione drożdżówki z serem. Przyjedź kiedyś na kawę.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Przyjadę niedługo, obiecuję.
Rozłączyłam się i poczułam ulgę. Może jednak nie jestem taka zła? Może wystarczy po prostu być sobą?
Wróciłam do domu późnym popołudniem. Kot czekał na mnie przy drzwiach i miauknął z wyrzutem.
– Wiem, wiem… Też masz swoje pretensje – mruknęłam do niego.
Usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na zachodzące słońce nad dachami Jeżyc. W głowie kłębiły mi się myśli: o rodzinie, o pracy, o tym dziwnym uczuciu niedopasowania do świata.
Czy naprawdę muszę być taka jak wszyscy? Czy muszę spełniać oczekiwania innych kosztem siebie?
Może każdy z nas ma prawo do własnej drogi – nawet jeśli czasem boli mniej, a bardziej uwiera?
Ciekawe… Ilu z nas nosi takie ciężary w swoich szarych torbach codzienności? Ilu z nas boi się przyznać do własnych słabości? Może warto o tym porozmawiać…