Wyrzucił mnie z domu, obwiniając za chorobę córki: „Nie jesteś matką, tylko przekleństwem”
– Wynoś się! – wrzasnął Michał, trzaskając drzwiami od pokoju dziecięcego tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą, a moje serce waliło jak oszalałe. W pokoju za ścianą leżała nasza pięcioletnia córeczka, Zosia, rozpalona gorączką, z oczami pełnymi łez.
– To przez ciebie ona tak choruje! Ty ją zaraziłaś! Ty zawsze wszystko psujesz! – Michał był czerwony na twarzy, a jego głos niósł się po całym mieszkaniu. – Nie jesteś matką, tylko przekleństwem!
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Jeszcze wczoraj razem siedzieliśmy przy stole, śmialiśmy się z Zosią, planowaliśmy weekend na działce pod Piasecznem. Dziś stałam na korytarzu jak intruz we własnym domu.
– Michał, proszę cię… Zosia potrzebuje obojga rodziców. Przecież to zwykłe przeziębienie…
– Przeziębienie?! – przerwał mi z pogardą. – Ty nawet nie potrafisz zadbać o własne dziecko! Cały czas tylko siedzisz w telefonie albo czytasz te swoje głupie poradniki. Gdybyś była normalną matką, Zosia byłaby zdrowa!
Zacisnęłam usta. W głowie miałam mętlik: czy naprawdę coś zaniedbałam? Przecież byłam przy niej całą noc, mierzyłam temperaturę, robiłam okłady, dzwoniłam do przychodni. Ale Michał nie chciał słuchać.
– Pakuj się. Nie chcę cię tu widzieć. I nie licz na to, że zobaczysz Zosię. – Jego głos był lodowaty.
– Michał…
– Wynoś się! – wrzasnął jeszcze raz i popchnął mnie w stronę drzwi.
Nie wiem, jak znalazłam się na klatce schodowej. Słyszałam jeszcze płacz Zosi i trzask zamykanych drzwi. Stałam tam przez chwilę jak sparaliżowana. W końcu zeszłam na dół i wyszłam na zimny listopadowy wieczór.
Nie miałam dokąd pójść. Moja mama mieszkała w małym bloku na drugim końcu Warszawy i od lat nie rozmawiałyśmy – po śmierci taty nasze relacje się posypały. Siostra? Od kiedy wyszła za mąż za Piotrka i wyprowadziła się do Wrocławia, kontakt ograniczył się do świątecznych SMS-ów.
Zadzwoniłam do przyjaciółki, Magdy.
– Ola? Co się stało? – jej głos był pełen niepokoju.
– Michał mnie wyrzucił… Powiedział, że to moja wina, że Zosia jest chora…
– Boże… Przyjeżdżaj do mnie natychmiast! – Magda nie pytała o szczegóły.
Wsiadłam do autobusu linii 136 i przez całą drogę płakałam cicho w rękaw kurtki. Ludzie patrzyli ukradkiem, ale nikt nie zapytał, czy potrzebuję pomocy.
U Magdy przesiedziałam całą noc na kanapie. Nie mogłam zasnąć. W głowie miałam tylko jedno: Zosia sama w domu z ojcem, który nie potrafi nawet zrobić herbaty bez cukru.
Rano próbowałam zadzwonić do Michała. Zablokował mój numer. Napisałam SMS-a: „Proszę, pozwól mi zobaczyć Zosię”. Bez odpowiedzi.
Próbowałam zadzwonić do jego matki, pani Haliny. Odbierała zawsze z rezerwą, ale tym razem była wyjątkowo oschła:
– Ola… Michał mówił mi wszystko. Lepiej będzie dla Zosi, jeśli dasz jej spokój. Ty ją tylko stresujesz.
– Ale ja jestem jej matką!
– Matką? Matka dba o dziecko! – rzuciła i rozłączyła się.
Czułam się jak w koszmarnym śnie. Przez kolejne dni chodziłam jak cień po mieszkaniu Magdy. Ona próbowała mnie pocieszać:
– Ola, musisz walczyć! Idź do sądu! On nie ma prawa cię wyrzucić ani zabronić kontaktu z dzieckiem!
Ale ja nie miałam siły. Bałam się sądu, bałam się konfrontacji z Michałem i jego rodziną. Oni zawsze byli „porządni”, znani w okolicy – teściowa była nauczycielką w podstawówce, teść radnym dzielnicy.
Po tygodniu bez kontaktu z Zosią zaczęłam wariować. Chodziłam pod blokiem, patrzyłam w okna naszego mieszkania na trzecim piętrze. Raz zobaczyłam cień Zosi przy firance – pomachałam jej z ulicy, ale nie wiem, czy mnie zauważyła.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do Ośrodka Pomocy Społecznej na ulicy Grochowskiej.
– Proszę pani – powiedziała urzędniczka z wyuczonym współczuciem – jeśli mąż nie pozwala pani widywać dziecka, musi pani zgłosić sprawę do sądu rodzinnego. Może pani złożyć wniosek o zabezpieczenie kontaktów.
Wróciłam do Magdy i całą noc pisałyśmy pozew. Pamiętam jej słowa:
– Ola, on cię złamał psychicznie. Ale musisz być silna dla Zosi.
W sądzie czułam się jak oskarżona o najgorszą zbrodnię. Michał przyszedł z matką i adwokatem – ja byłam sama. Sędzia patrzył na mnie przez okulary:
– Proszę opowiedzieć swoją wersję wydarzeń.
Głos mi drżał:
– Mąż wyrzucił mnie z domu bez powodu… Nasza córka była chora… Chciałam tylko być przy niej…
Michał przerywał mi co chwilę:
– Proszę sądu! Ona zaniedbuje dziecko! Zosia ciągle choruje przez nią! Ja muszę wszystko robić sam!
Sędzia spojrzał na mnie uważnie:
– Czy ma pani dowody na to, że zajmowała się pani córką?
Wyciągnęłam wydruki SMS-ów do lekarza rodzinnego, zdjęcia termometru z datą i godziną, recepty na syropy kupowane na moje nazwisko.
Po rozprawie wróciłam do Magdy i rozpłakałam się jak dziecko.
– On mnie nienawidzi…
– On jest chory z zazdrości i frustracji – powiedziała Magda gorzko. – Od lat cię tłamsił.
Miała rację. Michał od dawna był apodyktyczny – wszystko musiało być po jego myśli: obiad o siedemnastej, porządek jak w wojsku, zero spontaniczności. Gdy urodziła się Zosia, zaczął kontrolować każdy mój krok: „Nie ubieraj jej tak ciepło!”, „Nie dawaj jej tego jogurtu!”, „Nie pozwalaj jej tyle oglądać bajek!”. Każda drobnostka była powodem do awantury.
Moja rodzina nie była wsparciem. Mama uznała, że „sama sobie wybrałaś takiego męża”, a siostra napisała tylko: „Trzymaj się”.
Po miesiącu sąd wydał postanowienie: mam prawo widywać Zosię dwa razy w tygodniu pod nadzorem kuratora.
Pierwsze spotkanie odbyło się w sali zabaw przy sądzie na Marszałkowskiej. Zosia wbiegła do mnie z płaczem:
– Mamusiu! Czemu nie byłaś w domu?
Objęłam ją mocno i łzy same popłynęły mi po policzkach.
– Kochanie… Tata nie pozwolił mi zostać… Ale już jestem i zawsze będę przy tobie.
Kurator patrzył na nas z boku bez emocji. Michał siedział pod ścianą ze skrzyżowanymi ramionami i patrzył na mnie z nienawiścią.
Po spotkaniu wróciłam do pustego mieszkania Magdy i długo patrzyłam w sufit.
Czy naprawdę jestem złym człowiekiem? Czy można odebrać matce dziecko tylko dlatego, że zachorowało?
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Nadal walczę o pełne prawa rodzicielskie. Sąd powoli zaczyna dostrzegać manipulacje Michała – pojawiły się opinie psychologa dziecięcego i kuratora na moją korzyść.
Zosia coraz częściej pyta: „Mamusiu, kiedy wrócisz do domu?”.
Nie wiem jeszcze, jak ta historia się skończy. Ale jedno wiem na pewno: nigdy nie przestanę walczyć o swoje dziecko.
Czasem myślę: ile matek w Polsce przechodzi przez podobne piekło? Czy naprawdę tak łatwo jest odebrać komuś wszystko jednym krzykiem i trzaskiem drzwi?