Syn obiecał, że zaopiekuje się mną na starość. Po podpisaniu dokumentów zorientowałam się, że właśnie zostałam bezdomna
– Mamo, podpisz tu, proszę. To tylko formalność, żebyśmy mogli razem wszystko załatwiać – powiedział Michał, podając mi długopis i gruby plik papierów. Jego głos był spokojny, ale coś w jego oczach – może cień niepokoju? – sprawiło, że na moment zawahałam się.
Wiedziałam, że nie jestem już młoda. Sześćdziesiąt osiem lat na karku, serce po zawale, samotność po śmierci męża. Michał był moim jedynym dzieckiem, moją dumą i nadzieją. To dla niego pracowałam całe życie w szkole, to dla niego odkładałam każdy grosz, by mógł studiować w Warszawie. Kiedy wrócił do rodzinnego domu w Radomiu po rozwodzie, przyjęłam go z otwartymi ramionami.
– Michałku, czy na pewno wszystko jest w porządku? – zapytałam cicho, patrząc na niego znad okularów.
– Mamo, przecież wiesz, że chcę tylko twojego dobra. Chcę ci pomóc. Sam widzisz, jak ciężko ci ostatnio z tym wszystkim – odpowiedział z uśmiechem.
Podpisałam. Nawet nie przeczytałam dokładnie tych papierów. Przecież to mój syn. Mój Michałek. Zawsze powtarzał: „Mamo, kiedyś się tobą zaopiekuję. Nie pozwolę ci zostać samej.”
Dwa tygodnie później przyszło pismo z sądu. „Zawiadomienie o zmianie właściciela nieruchomości.” Mój dom – ten sam, w którym urodziłam Michała i w którym zmarł mój mąż – już nie należał do mnie.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
– Michał! Co to ma znaczyć?! – krzyknęłam, trzymając w rękach urzędowe pismo.
Siedział przy stole w kuchni, popijając kawę. Nawet nie podniósł wzroku.
– Mamo, musiałem to zrobić. Mam długi po rozwodzie. Komornik już się dobijał do drzwi. Nie miałem wyjścia.
– Ale… przecież obiecałeś…
– Przecież możesz tu mieszkać dalej – rzucił obojętnie. – Ale dom jest już zapisany na mnie. Muszę go sprzedać.
Wtedy zrozumiałam. Nie byłam już właścicielką swojego życia. Byłam tylko ciężarem.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień po domu. Michał coraz częściej znikał na całe noce. Czułam się jak intruz we własnych czterech ścianach. Kiedyś gotowałam mu obiady, prałam koszule, czekałam z herbatą. Teraz nawet nie patrzył mi w oczy.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez telefon:
– Tak, mama jeszcze tu mieszka… Nie wiem jak długo… Tak, wiem, że trzeba się spieszyć…
Serce mi stanęło. Wiedziałam już wszystko.
Kilka dni później przyszli ludzie z agencji nieruchomości. Oglądali dom jakby był już pusty.
– Proszę pani, dom jest bardzo zadbany. Nowi właściciele chcieliby się wprowadzić za miesiąc – powiedziała młoda kobieta z uśmiechem.
Michał nie patrzył mi w oczy.
– Mamo… musisz się wyprowadzić – powiedział cicho wieczorem.
– Dokąd mam pójść? – zapytałam drżącym głosem.
– Może do cioci Krysi? Albo do jakiegoś domu opieki? Ja nie mogę ci pomóc…
Nie spałam całą noc. Przeglądałam stare zdjęcia: Michał jako dziecko na sankach, Michał z pierwszym świadectwem z paskiem, Michał przy choince…
Gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt pobłażliwa? Czy za bardzo go kochałam?
Następnego dnia spakowałam walizkę i wyszłam z domu. Stałam na przystanku autobusowym z jedną torbą i parasolką w ręku. Deszcz lał jak z cebra.
Zadzwoniłam do siostry:
– Krysiu… mogę u ciebie przenocować?
Cisza po drugiej stronie była długa.
– Marysiu… zawsze możesz u mnie zostać. Ale wiesz… u nas ciasno…
Przez kolejne tygodnie tułałam się od jednej rodziny do drugiej. Nikt nie miał dla mnie miejsca na stałe. Wszyscy mieli swoje życie, swoje problemy.
W końcu trafiłam do schroniska dla kobiet w Radomiu. Tam poznałam inne kobiety – każda miała swoją historię zdrady i samotności.
Jednej nocy usiadłyśmy razem przy stole i zaczęłyśmy rozmawiać:
– Moja córka wyrzuciła mnie z mieszkania po śmierci męża – powiedziała pani Zofia.
– Syn sprzedał dom i nawet nie zapytał, gdzie pójdę – dodała pani Halina.
Poczułam ulgę i ból jednocześnie. Nie byłam sama w swoim cierpieniu.
Michał zadzwonił raz:
– Mamo… przepraszam… ale nie mogłem inaczej…
Nie odpowiedziałam.
Czasem myślę o tym wszystkim nocami. Czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy matka powinna ufać dziecku bezgranicznie?
Dziś mam siedemdziesiąt lat i zaczynam życie od nowa. Bez domu, bez rodziny, ale z nową siłą.
Czy wybaczę Michałowi? Czy jeszcze kiedyś poczuję się bezpieczna?
A wy… czy kiedykolwiek baliście się zaufać własnym dzieciom?