Córka rozwiodła się i wróciła do mnie z dzieckiem: Ale nie tak wyobrażałam sobie drugą młodość
– Mamo, ja już nie mogę. – Głos Kasi drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w progu mojego mieszkania, trzymając za rękę małą Zosię. – On… on mnie zdradził. I nie mam dokąd pójść.
W tej chwili wszystko się zatrzymało. Zamiast długo wyczekiwanej ciszy i samotności, poczułam, jak na moje barki spadają kolejne kilogramy odpowiedzialności. Przez głowę przelatywały mi obrazy: samotne wieczory z książką, wyjazd nad morze, kino w środku tygodnia. Wszystko to nagle wydawało się nierealne.
– Wejdźcie – powiedziałam cicho, odsuwając się od drzwi. Zosia wtuliła się w moją nogę, a Kasia przeszła obok mnie, ciągnąc za sobą walizkę. W powietrzu unosił się zapach jej perfum zmieszany z dziecięcą oliwką.
Kiedy zamknęłam drzwi, poczułam znajome ukłucie w sercu. Przecież to moja córka. Moje dziecko. Jak mogłabym jej odmówić?
Ale nie tak wyobrażałam sobie drugą młodość.
Kasia zamieszkała w swoim dawnym pokoju, który zdążyłam już przerobić na coś w rodzaju pracowni – miałam tam swoje farby, sztalugi, książki. Teraz wszystko musiałam wynieść do salonu. Zosia dostała łóżeczko w kącie. Pierwszej nocy długo słyszałam ich ciche rozmowy i płacz Kasi.
Rano obudził mnie zapach kawy i dźwięk bajek z telewizora. Zosia siedziała na dywanie, a Kasia wpatrywała się w okno z pustym wzrokiem.
– Mamo, przepraszam – powiedziała nagle. – Wiem, że miałaś swoje plany…
– Daj spokój – machnęłam ręką, choć w środku czułam żal. – Jesteś moją córką.
Ale czy bycie matką oznacza rezygnację z siebie? Czy naprawdę muszę znów być na posterunku dzień i noc?
Zaczęły się codzienne problemy: Zosia chorowała, Kasia szukała pracy, a ja znów gotowałam obiady dla trzech osób, prałam dziecięce ubranka i biegałam po lekarzach. Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Czułam się jak więzień własnego życia.
Pewnego dnia Kasia wróciła do domu późno. Była zmęczona i rozdrażniona.
– Mamo, mogłabyś czasem odebrać Zosię z przedszkola? Mam rozmowę o pracę…
– Kasiu, ja też mam swoje sprawy – odpowiedziałam ostrożnie. – Chciałam dziś pójść na spotkanie klubu literackiego…
– Ty zawsze tylko o sobie! – wybuchła nagle. – A ja? Ja muszę wszystko sama!
Zamilkłyśmy obie. W powietrzu zawisło napięcie.
Wieczorem usłyszałam cichy płacz Kasi za ścianą. Chciałam do niej pójść, przytulić ją jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i bała się burzy. Ale nie potrafiłam. Byłam zmęczona jej żalem i własnym rozczarowaniem.
Zosia była promykiem w tym wszystkim. Jej śmiech rozbrzmiewał w mieszkaniu jak dawniej śmiech moich dzieci. Ale nawet ona nie była w stanie zagłuszyć mojej frustracji.
Pewnego popołudnia zadzwonił mój brat Marek.
– Słuchaj, Anka – zaczął bez ogródek – musisz postawić Kasi granice. Ona musi dorosnąć.
– To nie takie proste – westchnęłam. – Przecież ona jest po rozwodzie…
– Każdy ma swoje problemy. Ty też masz prawo do życia.
Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Czy rzeczywiście pozwoliłam się zepchnąć na margines własnego życia? Czy bycie matką oznacza wieczną rezygnację?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Kasią szczerze.
– Kasiu, musimy ustalić zasady – zaczęłam niepewnie. – Pomogę ci, ale potrzebuję też czasu dla siebie.
Kasia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Myślisz, że mi jest łatwo? – wyszeptała. – Czuję się jak porażka…
Przytuliłam ją mocno.
– Wiem, kochanie. Ale musimy być dla siebie wsparciem, a nie ciężarem.
Od tego dnia zaczęłyśmy powoli układać nasze życie na nowo. Kasia znalazła pracę w pobliskim sklepie spożywczym, a ja wróciłam do malowania i spotkań z przyjaciółkami. Zosia zaczęła chodzić do przedszkola i coraz częściej przynosiła do domu laurki dla „najlepszej babci na świecie”.
Ale nie wszystko było różowe. Były dni, kiedy Kasia wracała sfrustrowana i wyżywała się na mnie za swoje niepowodzenia. Były noce, kiedy płakałam w poduszkę ze zmęczenia i bezsilności.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole z kubkami herbaty.
– Mamo… dziękuję ci – powiedziała cicho Kasia. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach tę samą dziewczynkę sprzed lat – zagubioną, potrzebującą miłości.
– Jesteśmy rodziną – odpowiedziałam tylko.
Czasem myślę o tym wszystkim z goryczą, czasem z wdzięcznością. Życie nie jest takie, jak sobie wymarzyłam. Ale może właśnie w tych trudnych chwilach odnajdujemy prawdziwą bliskość?
Czy można być szczęśliwym, rezygnując z własnych marzeń dla innych? A może szczęście to coś więcej niż spełnianie własnych zachcianek? Co wy o tym myślicie?