Niecodzienne wakacje u teściowej: Dlaczego już nie wrócę
— Naprawdę musimy tam jechać? — zapytałam męża, patrząc na niego z nadzieją, że może jednak zmieni zdanie. Michał tylko westchnął i wzruszył ramionami. — Obiecałem mamie, że przyjedziemy. Wiesz, jak ona się cieszy na widok dzieci. — Wiem — odpowiedziałam cicho, choć wcale nie miałam ochoty na ten wyjazd. Jadwiga Sobieska, moja teściowa, była kobietą o stalowym spojrzeniu i jeszcze twardszych zasadach. Każda wizyta u niej kończyła się dla mnie bólem głowy i poczuciem winy, że nie jestem wystarczająco dobrą żoną, matką ani gospodynią.
Dojechaliśmy do jej domu w małej wsi pod Radomiem późnym wieczorem. Dzieci spały na tylnym siedzeniu, a ja czułam, jak narasta we mnie niepokój. Gdy tylko przekroczyliśmy próg, Jadwiga już czekała w kuchni, z rękami w fartuchu i miną generała przed inspekcją. — No wreszcie! Myślałam, że się nie doczekam! — zawołała, a potem uściskała Michała i dzieci. Mnie przywitała chłodnym skinieniem głowy.
Pierwszy poranek zaczął się od zapachu smażonej słoniny i cebuli. Jadwiga przygotowała śniadanie „jak za dawnych lat” — jajecznica na boczku, chleb z domowym smalcem i ogórki kiszone. Dzieci spojrzały na talerze z przerażeniem. — Mamo, możemy płatki? — szepnęła Zosia. — U nas się je to, co jest na stole — odparła teściowa stanowczo. Michał próbował ratować sytuację: — Mamo, dzieci nie są przyzwyczajone… — Ale Jadwiga już była w swoim żywiole: — Za moich czasów nikt nie grymasił! Dzieci muszą się nauczyć szacunku do jedzenia!
Przez kolejne dni atmosfera tylko gęstniała. Jadwiga codziennie gotowała wiejskie specjały: flaki, kaszankę, kapuśniak z wielką ilością tłuszczu. Dzieci odmawiały jedzenia, a ja coraz częściej wymykałam się z nimi do pobliskiego sklepiku po pierogi albo do taniej knajpy na naleśniki. Czułam się jak przestępca. Pewnego popołudnia przyłapała nas na jedzeniu frytek w barze przy stacji benzynowej.
— To tak mnie szanujecie? — krzyknęła na środku ulicy, nie zważając na przechodniów. — Gotuję dla was z serca, a wy żrecie te świństwa?!
Michał próbował łagodzić sytuację, ale Jadwiga była nieugięta. Wieczorem urządziła mi awanturę w kuchni. — Ty nawet gotować nie umiesz! Nic dziwnego, że dzieci takie wybredne! W moim domu obowiązują moje zasady!
Poczułam łzy pod powiekami, ale nie chciałam dać jej satysfakcji. Zamknęłam się w łazience i przez chwilę miałam ochotę po prostu uciec. Michał przyszedł później i próbował mnie pocieszyć. — Przepraszam cię… Ona już taka jest. Ale to tylko kilka dni.
Niestety, każdy dzień był jak walka o przetrwanie. Jadwiga wymyślała coraz to nowe obowiązki: zbieranie ziemniaków z pola, mycie okien, czyszczenie kurnika. Dzieci narzekały na nudę i tęskniły za domem. Ja czułam się coraz bardziej obca i niepotrzebna.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Michała z matką:
— Mamo, może byś trochę odpuściła? To przecież wakacje…
— Wakacje?! Za moich czasów nikt nie miał wakacji! Praca była zawsze! Twoja żona nic nie rozumie! Rozpieściłeś ją!
Te słowa bolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze docinki. Poczułam się upokorzona i samotna jak nigdy dotąd.
Ostatniego dnia pobytu dzieci dostały gorączki. Jadwiga stwierdziła, że to przez „te wasze pierogi i frytki”. Ja wiedziałam swoje: stres i zmęczenie zrobiły swoje.
Wyjeżdżaliśmy wcześnie rano. Jadwiga nawet nie wyszła nas pożegnać. Michał milczał przez całą drogę powrotną.
Dziś wiem jedno: nigdy więcej nie pojadę do teściowej na wakacje. Czasem rodzina potrafi zranić bardziej niż obcy ludzie. Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań? A może czas nauczyć się stawiać granice – nawet wobec najbliższych?