Moje dzieci i wnuki o mnie zapomniały – nie sądziłam, że starość będzie taka samotna. Ale los miał dla mnie niespodziankę…
– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, jestem w pracy! – głos mojej córki, Agnieszki, był ostry jak brzytwa. Usłyszałam jeszcze w tle płacz wnuczki i trzask zamykanych drzwi. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, w słuchawce zapadła cisza.
Odłożyłam telefon na stół i przez chwilę patrzyłam na niego, jakby miał mi zaraz wyjaśnić, co zrobiłam źle. Przecież nie dzwoniłam z byle powodu – chciałam tylko zapytać, czy przyjadą na niedzielny obiad. Od miesięcy nie widziałam wnuków. Mieszkają przecież w tym samym mieście, dzieli nas zaledwie kilka przystanków tramwajem. A jednak czuję się, jakby byli na innym kontynencie.
W kuchni pachniało jeszcze rosołem, który gotowałam od rana. Nikt nie przyjdzie, pomyślałam z goryczą. Znowu będę jadła sama. Odkąd zmarł mój mąż, Janusz, dom stał się zbyt cichy. Dzieci obiecywały, że będą wpadać częściej, ale życie ich pochłonęło. Syn, Tomek, zawsze zabiegany – „Mamo, mam tyle pracy, wiesz jak jest…”. Agnieszka – wiecznie zmęczona, z dwójką dzieci i mężem, który nie znosi moich „starych zwyczajów”.
Czasem mam wrażenie, że przeszkadzam im nawet przez telefon. Próbuję być delikatna, nie narzucać się. Ale samotność boli coraz bardziej. Kiedyś myślałam, że starość to czas spokoju i rodzinnego ciepła. Teraz wiem, że to czas czekania – na telefon, na wizytę, na czyjeś słowo.
Pamiętam dzień, kiedy wszystko się zaczęło psuć. Była Wigilia trzy lata temu. Przy stole Tomek i Agnieszka pokłócili się o politykę. Ich dzieci patrzyły na nich szeroko otwartymi oczami. Ja próbowałam załagodzić sytuację: – Dzieci, zostawcie to na później…
– Mamo, ty zawsze musisz się wtrącać! – wybuchnął Tomek.
Agnieszka wstała od stołu: – Może lepiej już pójdziemy.
Wyszli wtedy wcześniej niż zwykle. Od tamtej pory spotkania były coraz rzadsze.
Z czasem zaczęłam się zastanawiać: może rzeczywiście za bardzo ich kontrolowałam? Może powinnam była pozwolić im żyć po swojemu? Ale przecież chciałam tylko dobrze…
Dni mijały jeden za drugim. Rano kawa, potem spacer do sklepu po bułki i gazetę. Czasem sąsiadka z parteru zapukała pożyczyć cukier albo przynieść plotki z osiedla. Ale to nie to samo co rozmowa z własnym dzieckiem.
Pewnego dnia usiadłam przy oknie i zaczęłam pisać listy do wnuków. Pisałam o tym, jak bardzo za nimi tęsknię, jak pamiętam ich pierwsze kroki i śmiech w ogrodzie u dziadków. Nie wysłałam tych listów – leżały schowane w szufladzie.
Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zosia:
– Pani Haniu, widziałam panią ostatnio smutną… Może przyjdzie pani do nas na herbatę? Organizujemy spotkanie seniorów w świetlicy.
Nie chciałam iść. Bałam się obcych ludzi i tego, że będę musiała opowiadać o swoim życiu. Ale samotność była silniejsza niż strach.
W świetlicy było gwarno i ciepło. Ktoś grał na gitarze stare piosenki, ktoś inny opowiadał dowcipy. Usiadłam w kącie i słuchałam rozmów o dzieciach, wnukach, o tym jak to kiedyś było lepiej.
Nagle podeszła do mnie starsza pani:
– Jestem Barbara. Pani też tu pierwszy raz?
Przytaknęłam nieśmiało.
– Moje dzieci mieszkają w Anglii – powiedziała cicho. – Czasem dzwonią… Ale wie pani co? Tu znalazłam przyjaciół.
Zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim: o dawnych czasach, o przepisach na szarlotkę, o tym jak trudno pogodzić się z samotnością.
Z tygodnia na tydzień coraz chętniej chodziłam do świetlicy. Zaczęłam nawet prowadzić warsztaty robienia pierogów – okazało się, że mam talent do uczenia innych.
Pewnego dnia podczas zajęć zobaczyłam przez okno Agnieszkę idącą z córką do sklepu naprzeciwko. Serce mi zabiło mocniej. Wyszłam przed budynek i zawołałam:
– Agnieszko!
Zatrzymała się zaskoczona.
– Mamo? Co ty tu robisz?
– Uczę się żyć na nowo – odpowiedziałam szczerze.
W jej oczach zobaczyłam cień smutku.
– Przepraszam, że tak rzadko dzwonię…
– Wiem, masz swoje życie – uśmiechnęłam się łagodnie. – Ale ja też mam swoje.
Od tego dnia coś się zmieniło. Agnieszka zaczęła częściej dzwonić. Zaprosiła mnie nawet do siebie na obiad – pierwszy raz od dwóch lat! Tomek zadzwonił kilka dni później:
– Mamo… słyszałem od Agi, że działasz w świetlicy? Może przyjedziemy z chłopakami na twoje pierogi?
Nie wierzyłam własnym uszom.
Dziś wiem jedno: samotność jest straszna, ale można ją oswoić. Trzeba tylko znaleźć w sobie odwagę, by wyjść do ludzi i pozwolić sobie na nowe początki.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musieliśmy tak bardzo się oddalić, żeby znów odnaleźć siebie? Czy inni też czują ten ból milczenia między pokoleniami? Jak wy radzicie sobie z samotnością?