Dwa razy urodzona: Ogień, który zmienił wszystko
— Marto, musisz wstać! — głos Agaty rozdzierał ciszę nocy, a jej dłonie szarpały mnie za ramię. Dym już wdzierał się do pokoju, gryząc w gardło i oczy. Przez chwilę myślałam, że to sen, koszmar, który zaraz się skończy. Ale ogień był prawdziwy. Słyszałam trzask łamiących się desek i krzyk mamy gdzieś z oddali.
Agata nie pozwoliła mi się zawahać. Wciągnęła mnie na korytarz, gdzie płomienie lizały już ściany. Biegłyśmy przez dom, który jeszcze wczoraj był bezpieczną przystanią, a dziś zamieniał się w piekło. Wybiegłyśmy na zewnątrz, a ja upadłam na trawę, kaszląc i płacząc. Agata przytuliła mnie mocno.
Tamtej nocy straciliśmy wszystko — dom, pamiątki, zdjęcia z dzieciństwa. Ale ja dostałam drugie życie. Od tamtej pory świętuję urodziny dwa razy: raz w marcu, kiedy przyszłam na świat, i drugi raz w listopadzie, w rocznicę pożaru. To Agata była moją bohaterką.
Minęło dwadzieścia lat. Nasze życie ułożyło się na nowo. Agata wyszła za Pawła — przystojnego, ambitnego biznesmena z Warszawy. Ja zostałam w rodzinnym mieście, pracowałam jako nauczycielka polskiego w liceum. Nasze kontakty były serdeczne, choć coraz rzadsze. Agata była zajęta dziećmi i firmą Pawła, ja swoim spokojnym życiem.
Pewnego październikowego popołudnia dostałam od Pawła wiadomość: „Marto, musimy się spotkać. Sam na sam. To ważne.”
Zdziwiło mnie to. Z Pawłem nigdy nie rozmawiałam dłużej niż kilka minut przy rodzinnych obiadach. Zawsze był uprzejmy, ale zdystansowany. Co mogło być tak pilnego?
Spotkaliśmy się w kawiarni przy rynku. Paweł był spięty, bawił się filiżanką kawy.
— Marto… — zaczął niepewnie. — Wiem, że to dziwne, ale muszę ci coś powiedzieć. Coś, co dotyczy Agaty… i ciebie.
Serce zaczęło mi bić szybciej.
— Co się stało? — zapytałam cicho.
Paweł spojrzał na mnie poważnie.
— Agata… ona od kilku miesięcy jest inna. Zamknięta w sobie, unika rozmów ze mną. Myślałem, że może ty coś wiesz…
Pokręciłam głową.
— Nie rozmawiałyśmy ostatnio zbyt często…
Paweł westchnął.
— Jest jeszcze coś… — zawahał się. — Znalazłem listy. Pisane do ciebie. Nigdy ich nie wysłała.
Wyciągnął z teczki kilka kopert. Rozpoznałam pismo siostry.
— Przeczytaj — powiedział cicho.
Drżącymi dłońmi otworzyłam pierwszą kopertę.
„Marto,
Nie wiem, jak ci to powiedzieć… Od lat noszę w sobie tajemnicę. Tamtej nocy… nie byłam sama. Ktoś mi pomógł cię wynieść z domu. To był tata. Ale potem… uciekł. Zostawił nas. Mama nigdy ci tego nie powiedziała.”
Zamarłam. Tata zniknął po pożarze — wszyscy mówili, że nie wytrzymał tragedii i odszedł od rodziny. Ale nikt nie wspominał o tym, że był wtedy w domu.
Drugi list:
„Czasem mam wrażenie, że cała nasza rodzina jest zbudowana na kłamstwie. Boję się prawdy. Boję się, że jeśli ją wypowiem głośno, wszystko się rozpadnie.”
Łzy napłynęły mi do oczu.
— Dlaczego mi to pokazujesz? — spytałam Pawła przez ściśnięte gardło.
— Bo Agata potrzebuje pomocy. Ale nie chce ze mną rozmawiać. Może ty…
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Całą noc przewracałam się z boku na bok, czytając listy raz za razem. Czułam gniew — na tatę, na mamę, na Agatę… Ale najbardziej bolała mnie myśl, że przez tyle lat żyłam w nieświadomości.
Następnego dnia pojechałam do Agaty bez zapowiedzi. Otworzyła mi drzwi blada i zmęczona.
— Marta? Co ty tu robisz?
— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Usiadłyśmy w kuchni. Pokazałam jej listy.
Agata spuściła wzrok.
— Przepraszam… Nie miałam odwagi ci powiedzieć.
— Dlaczego? Przecież jesteśmy siostrami!
Agata zaczęła płakać.
— Bałam się, że mnie znienawidzisz… Że uznasz mnie za kłamczuchę…
Objęłam ją mocno.
— To nie twoja wina. Ale musimy wiedzieć prawdę.
Przez kolejne tygodnie próbowałyśmy dotrzeć do taty — bezskutecznie. Mama milczała jak zaklęta; kiedy zapytałyśmy ją wprost o tamtą noc, tylko pokręciła głową i wyszła z pokoju.
W końcu znalazłyśmy adres taty przez znajomego notariusza. Pojechałyśmy do małego miasteczka pod Lublinem. Drzwi otworzył nam starszy mężczyzna o posiwiałych włosach i zmęczonych oczach.
— Marta… Agata… — wyszeptał z niedowierzaniem.
Rozmowa była trudna i bolesna. Tata przyznał się do wszystkiego: tamtej nocy wrócił pijany do domu, wybuchła kłótnia z mamą, a potem pożar. Pomógł Agacie wynieść mnie z płonącego domu, ale ogarnięty strachem uciekł i nigdy nie wrócił.
Siedziałyśmy we trzy przy stole, milcząc długo.
Wróciłyśmy do domu inne — starsze o lata bólu i prawdy.
Dziś znów obchodzę swoje „drugie urodziny”. Zapalam świeczkę nie tylko za siebie, ale też za Agatę i za całą naszą rodzinę — pogubioną, poranioną, ale wciąż razem.
Czasem patrzę na płomień i pytam siebie: czy lepiej żyć w błogiej nieświadomości czy znać bolesną prawdę? Czy można wybaczyć zdradę najbliższych?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?