Niechciana córka: Opowieść o kobiecie, która musiała zniknąć, by przeżyć
Wszystko zaczęło się od krzyku. „Nie chcę jej widzieć!” – wrzasnęła moja matka, kiedy miałam zaledwie sześć lat i rozbiłam ulubioną filiżankę babci. Stałam wtedy w kuchni, trzymając w rękach porcelanowe odłamki, a łzy spływały mi po policzkach. Babcia spojrzała na mnie z pogardą, a matka odwróciła się na pięcie i wyszła do drugiego pokoju. Ojciec, jak zwykle, schował się za gazetą. Tak wyglądało moje dzieciństwo – pełne cichych dni i głośnych pretensji.
Mam na imię Kinga. Urodziłam się w małym miasteczku pod Radomiem. Mój dom był ciasny nie tylko przez metraż, ale przede wszystkim przez emocje. Matka, Elżbieta, była nauczycielką matematyki – surową, wymagającą, nieznoszącą sprzeciwu. Ojciec, Wiktor, pracował na kolei i wracał do domu późno, często pijany. Babcia Zofia mieszkała z nami od śmierci dziadka i nigdy nie pozwalała mi zapomnieć, że jestem „przypadkiem”.
– Gdybyś była chłopcem, wszystko byłoby inaczej – powtarzała przy każdej okazji.
W szkole byłam cicha. Nauczyciele mówili: „Kinga jest zdolna, ale zamknięta w sobie”. Nie miałam przyjaciółek – dzieci wyczuwały moją inność, a ja nie umiałam się bronić. Najbardziej bolały mnie urodziny – kiedy inne dziewczynki dostawały torty i prezenty, ja słyszałam tylko: „Nie stać nas na fanaberie”.
Najgorsze były święta. Wigilijny stół uginał się od potraw, ale atmosfera była lodowata. Matka rzucała kąśliwe uwagi:
– Znowu nie umyłaś rąk? Jak ty chcesz być kobietą?
Ojciec milczał, babcia wzdychała ciężko.
Kiedy miałam trzynaście lat, wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Pewnego wieczoru matka wróciła do domu wcześniej niż zwykle i zobaczyła mnie czytającą książkę pod kołdrą z latarką.
– Zamiast pomagać w domu, ty się obijasz! – krzyknęła i wyrwała mi książkę z rąk. – Nigdy niczego nie osiągniesz! Jesteś leniwa jak twój ojciec!
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam łzy w oczach ojca. Ale nie powiedział ani słowa.
Przez lata próbowałam zasłużyć na ich miłość. Sprzątałam, gotowałam, uczyłam się najlepiej jak potrafiłam. Ale zawsze było coś nie tak. Kiedy dostałam piątkę z matematyki:
– To tylko piątka? A czemu nie szóstka?
Kiedy wygrałam konkurs recytatorski:
– I co ci to da? Pieniędzy z tego nie będzie.
W liceum poznałam Agatę – pierwszą osobę, która naprawdę mnie polubiła. Zaprosiła mnie do siebie na nocowanie. Jej rodzice byli ciepli, rozmawiali ze mną jak z człowiekiem. Kiedy wróciłam do domu później niż zwykle, matka czekała w przedpokoju.
– Gdzie byłaś?!
– U Agaty…
– U tej rozwydrzonej gówniary? Nie będziesz się zadawać z takimi!
Zamknęłam się w pokoju i płakałam całą noc. Następnego dnia Agata próbowała ze mną rozmawiać na przerwie, ale matka zadzwoniła do szkoły i zabroniła jej kontaktów ze mną.
Z czasem nauczyłam się znikać. W domu byłam cicha jak mysz. W szkole – niewidzialna. Nawet na studiach w Warszawie nie potrafiłam się otworzyć. Wynajmowałam pokój u starszej pani i całe dnie spędzałam na uczelni lub w bibliotece.
Wtedy poznałam Pawła – chłopaka z sąsiedztwa. Był inny niż wszyscy – czuły, opiekuńczy, potrafił słuchać. Po raz pierwszy poczułam się ważna. Zakochałam się bez pamięci.
Kiedy powiedziałam matce o Pawle przez telefon, usłyszałam:
– Nie licz na to, że ci pomożemy na ślubie! I nie przyprowadzaj go do domu!
Ojciec milczał jak zawsze.
Paweł poprosił mnie o rękę po dwóch latach związku. Byłam szczęśliwa – do czasu aż przyszło do organizacji wesela. Moja rodzina odmówiła udziału.
– Nie będziemy robić cyrku dla obcych ludzi – powiedziała matka.
Babcia dodała:
– Lepiej byś była sama niż z takim…
Wtedy pierwszy raz poczułam gniew zamiast smutku.
– To moje życie! – krzyknęłam przez telefon i rozłączyłam się.
Ślub odbył się bez nich. Było skromnie – tylko Paweł, jego rodzice i kilku przyjaciół. Przez chwilę poczułam ulgę. Myślałam, że teraz wszystko będzie dobrze.
Ale przeszłość wracała nocami. Bałam się być matką – bałam się powtórzyć błędy mojej rodziny. Kiedy urodził się nasz syn Staś, ogarnęła mnie panika. Czy będę umiała go kochać? Czy nie skrzywdzę go tak jak mnie skrzywdzono?
Paweł widział mój strach.
– Kinga… jesteś dobrą mamą. Patrz na niego – on ci ufa.
Ale ja ciągle słyszałam w głowie głos matki: „Nie nadajesz się do niczego”.
Pewnego dnia zadzwonił ojciec.
– Mama jest chora…
Pojechałam do rodzinnego domu po latach ciszy. Matka leżała w łóżku – wychudzona, blada.
– Po co tu przyszłaś? – zapytała słabym głosem.
– Chciałam cię zobaczyć…
– Nie potrzebuję twojej litości.
Babcia już nie żyła. Ojciec siedział w kuchni i pił herbatę.
– Przepraszam cię… za wszystko – powiedział nagle i spuścił wzrok.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Matka zmarła kilka miesięcy później. Na pogrzebie stałam z boku – nikt ze znajomych rodziny nawet mnie nie poznał.
Po powrocie do Warszawy długo nie mogłam dojść do siebie. Paweł próbował mnie wspierać:
– Kinga… musisz zostawić przeszłość za sobą.
Ale czy można tak po prostu zapomnieć?
Dziś Staś ma siedem lat. Każdego dnia patrzę mu w oczy i obiecuję sobie: nigdy nie pozwolę mu poczuć się niechcianym.
Czasem jednak budzę się w nocy i pytam samą siebie: czy naprawdę można uciec od tego, co nam zrobiono? Czy da się pokochać siebie po tylu latach odrzucenia?
A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć rodzinie? Czy można naprawić to, co zostało złamane dawno temu?