„Synowa zaproponowała, żebym przeprowadziła się do nich”: Historia o tym, jak łatwo można stracić siebie, pomagając innym
— Mamo, naprawdę chcielibyśmy, żebyś zamieszkała z nami. — Głos synowej, Magdy, brzmiał ciepło, ale w jej oczach widziałam cień niepokoju. Siedzieliśmy przy moim starym stole w kuchni, a ja patrzyłam na syna, który milczał i bawił się łyżeczką. — Będzie ci raźniej, nie będziesz już sama — dodała, uśmiechając się nieco zbyt szeroko.
Nie miałam zbyt wielu wymagań wobec życia. Po śmierci męża zostałam sama w naszym małym mieszkaniu na Pradze. Syn odwiedzał mnie z rodziną od święta — na Wielkanoc, Boże Narodzenie, czasem na niedzielny obiad. Było poprawnie, ale nie blisko. Czułam się jak gość w ich życiu, a nie matka czy babcia. Może dlatego ta propozycja zabrzmiała jak szansa na coś więcej. Na bliskość, której tak bardzo mi brakowało.
— Zastanowię się — odpowiedziałam wtedy ostrożnie, choć serce już biło mi szybciej z nadziei.
Przeprowadzka była szybka. Magda i Tomek pomogli mi spakować rzeczy. Wzięłam tylko najpotrzebniejsze — kilka zdjęć, książki, ulubiony kubek. Reszta została w pustym mieszkaniu, które oddałam miastu. Nowe życie miało zacząć się w ich domu pod Warszawą.
Pierwsze dni były pełne zamieszania. Wnuki — Zosia i Staś — przywitały mnie z entuzjazmem. — Babciu! Będziesz mieszkać z nami? — krzyczała Zosia, ciągnąc mnie za rękę do swojego pokoju. Czułam się potrzebna i kochana. Magda była uprzejma, choć trochę spięta. Tomek wieczorami zamykał się w gabinecie z laptopem.
Szybko jednak zauważyłam, że coś jest nie tak. Magda coraz częściej wychodziła do pracy wcześniej i wracała później. Tomek tłumaczył się projektami. Dzieci zostawały ze mną od rana do wieczora. — Mamo, możesz dziś odebrać Zosię z przedszkola? Staś ma katar, nie chcę go ciągnąć po mieście — prosił Tomek. — Mamo, czy możesz zrobić obiad? Magda ma ważne spotkanie — słyszałam niemal codziennie.
Z początku cieszyłam się, że mogę pomóc. Gotowałam obiady, prałam dziecięce ubrania, sprzątałam zabawki. Ale z każdym dniem obowiązków przybywało. Zosia zaczęła chorować — wtedy przez tydzień nie wychodziłam z domu, bo Magda nie mogła wziąć zwolnienia. Staś miał napady płaczu — tylko ja potrafiłam go uspokoić.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z herbatą i spojrzałam na Magdę.
— Magdo, czy mogłabym jutro wyjść na spacer? Chciałabym spotkać się z koleżanką.
Magda spojrzała na mnie zdziwiona:
— Ale kto wtedy zostanie z dziećmi? Ja mam zebranie w pracy, Tomek też jest zajęty…
— Może moglibyście czasem wynająć opiekunkę? Albo poprosić kogoś z rodziny Tomka?
Magda westchnęła ciężko:
— Mamo, przecież jesteś tu po to, żeby nam pomagać. My też mamy swoje życie.
Te słowa zabolały mnie bardziej niż chciałam przyznać. Przez chwilę miałam ochotę zapytać: „A ja? Czy ja już nie mam swojego życia?” Ale tylko skinęłam głową i poszłam do pokoju.
Z czasem stałam się niewidzialna. Rano przygotowywałam śniadanie dla wszystkich, potem odprowadzałam Zosię do przedszkola i zajmowałam się Stasiem. Po południu gotowałam obiad, sprzątałam kuchnię i pomagałam dzieciom w lekcjach. Wieczorami słyszałam śmiech Magdy i Tomka zamkniętych w salonie przed telewizorem. Ja siedziałam sama w swoim pokoju.
Czułam się jak służąca we własnej rodzinie. Nikt nie pytał mnie o zdanie. Nikt nie dziękował za obiad czy wyprane ubrania. Kiedy raz poprosiłam o wolny weekend — bo chciałam pojechać na grób męża — Magda powiedziała tylko:
— Może innym razem? Teraz naprawdę cię potrzebujemy.
Zaczęłam chorować ze stresu. Bolała mnie głowa, miałam problemy ze snem. Lekarz rodzinny powiedział: „To nerwy”. Ale komu miałam o tym powiedzieć? Syn był wiecznie zajęty, Magda patrzyła na mnie jak na problem do rozwiązania.
Pewnego dnia podsłuchałam ich rozmowę w kuchni:
— Twoja mama powinna być wdzięczna, że tu mieszka — mówiła Magda szeptem. — Ma dach nad głową i nie musi martwić się o rachunki.
— Wiem… Ale ona chyba myślała, że będzie inaczej — odpowiedział Tomek cicho.
— To nie nasza wina! Potrzebujemy jej pomocy.
Wróciłam do swojego pokoju i rozpłakałam się jak dziecko.
Zaczęłam unikać rozmów. Robiłam wszystko mechanicznie: gotowanie, pranie, opieka nad wnukami. Czułam się coraz bardziej przezroczysta. Pewnego wieczoru Zosia zapytała:
— Babciu, dlaczego jesteś smutna?
Nie umiałam odpowiedzieć.
W końcu zebrałam się na odwagę i porozmawiałam z Tomkiem:
— Synu… Ja już tak nie mogę. Czuję się tu jak opiekunka na pełen etat. Nie mam swojego życia.
Tomek spuścił wzrok:
— Mamo… My naprawdę cię potrzebujemy…
— A ja? Czy ktoś pomyślał o tym, czego ja potrzebuję?
Następnego dnia zaczęłam pakować swoje rzeczy. Magda była zdziwiona:
— Naprawdę chcesz odejść?
— Tak. Chcę znów być sobą.
Wróciłam do pustego mieszkania na Pradze. Było cicho i samotnie… ale przynajmniej byłam wolna.
Czasem zastanawiam się: czy można być szczęśliwym tylko wtedy, gdy jest się komuś potrzebnym? Czy rodzina to naprawdę miejsce wsparcia… czy raczej wygodny układ? Może powinnam była wcześniej postawić granice? A może po prostu za bardzo chciałam być kochana?