Gdzie się skryłaś? Historia o tym, jak można zgubić siebie wśród bliskich
Zaczęło się od krzyku. Nie mojego, nie mojej matki, nawet nie mojego syna. To był krzyk czajnika, który zagotował się do czerwoności, a ja – jak zwykle – nie zdążyłam na czas. Woda zalała kuchenkę, syczała na rozgrzanej blasze, a ja stałam w środku tego chaosu, z rękami opartymi o blat, i czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Mam na imię Bożena Nowicka. Mam 52 lata, męża, dorosłego syna i matkę, która od dwóch lat mieszka z nami, bo po udarze nie może już być sama. Mój dom to blok z wielkiej płyty na warszawskim Bródnie – trzy pokoje, kuchnia i wieczny przeciąg między balkonem a łazienką. Wszyscy tu jesteśmy razem, a każdy osobno.
– Znowu rozlałaś! – krzyknęła mama z pokoju. – Ile razy ci mówiłam, żebyś pilnowała czajnika?!
Zacisnęłam zęby. Odkąd mama z nami zamieszkała, wszystko robiłam źle. Zupa za słona, pranie źle rozwieszone, okna za rzadko myte. Mąż – Andrzej – coraz częściej wracał późno z pracy albo znikał na weekendy do kolegi pod pretekstem remontu działki. Syn – Michał – miał 24 lata i swoje życie: dziewczyna, praca w call center, wieczne słuchawki na uszach. W domu był tylko ciałem.
Wszystko zaczęło się sypać dwa lata temu. Najpierw mama dostała udaru. Pamiętam ten telefon ze szpitala: „Pani Nowicka? Proszę przyjechać natychmiast.” Potem była walka o miejsce w rehabilitacji, papiery, zasiłki, pieluchy dla dorosłych. Andrzej próbował pomagać, ale szybko się wycofał. „To twoja matka” – mówił. „Ja mam swoją robotę.”
Z dnia na dzień przestałam być żoną i matką – zostałam opiekunką. Mama była wymagająca już wcześniej, ale teraz jej frustracja wybuchała co chwilę.
– Bożenka! Gdzie są moje tabletki?!
– Na stole, mamo.
– Nie te! Te na serce!
– Są obok.
– Nic nie widzisz! Wszystko muszę ci pokazywać!
Czułam się jak dziecko we własnym domu. Michał unikał babci jak ognia.
– Mamo, nie mogę się uczyć przy jej jękach.
– To idź do biblioteki.
– Tam śmierdzi starością.
Andrzej coraz częściej spał na kanapie w salonie. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać:
– Andrzej, ja już nie daję rady…
– Bożena, wszyscy mamy ciężko. Ja też mam matkę na głowie – tylko że moja nie mieszka z nami.
Zaczęłam znikać sama dla siebie. Przestałam malować paznokcie, przestałam czytać książki. Nawet kawy nie piłam już gorącej – zawsze coś mnie od niej odciągało: mama wołała, syn czegoś chciał, mąż wychodził bez słowa.
Pewnego dnia znalazłam w łazience list od Michała do jego dziewczyny. Przypadkiem – szukałam ręcznika. „Nie wytrzymam tu długo. Babcia mnie dobija, matka chodzi jak cień. Chciałbym uciec.” Przeczytałam to trzy razy i poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi serce przez gardło.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z synem:
– Michał…
– Co?
– Przeczytałam twój list.
– Super…
– Chcesz odejść?
– Każdy by chciał.
Nie spałam całą noc. Mama kaszlała przez ścianę, Andrzej chrapał w salonie, a ja leżałam i patrzyłam w sufit. Rano zadzwoniła siostra z Gdańska:
– Bożena, może przyjedziecie do nas na święta?
– Nie dam rady… Mama nie zniesie podróży.
– Ty też kiedyś pękniesz.
Pękłam tydzień później. Mama wylała herbatę na nową narzutę i zaczęła krzyczeć:
– Wszystko przez ciebie! Nawet herbaty nie umiesz zrobić!
Wybiegłam z domu w kapciach. Siedziałam na ławce pod blokiem i płakałam jak dziecko. Przysiadła się do mnie sąsiadka – pani Zofia z trzeciego piętra.
– Co się stało?
– Ja już nie mogę…
– Wiem, kochana. Ale musisz walczyć o siebie. Inaczej wszyscy cię zjedzą.
Tej nocy po raz pierwszy od lat napisałam coś dla siebie – kilka zdań w starym zeszycie: „Gdzie się skryłaś, Bożeno? Gdzie jest ta dziewczyna z liceum, która śmiała się najgłośniej? Gdzie jest ta kobieta, która marzyła o podróżach?”
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z rodziną przy obiedzie.
– Musimy coś zmienić – powiedziałam stanowczo.
Andrzej spojrzał na mnie znad telefonu:
– Co niby?
– Nie dam rady sama dłużej opiekować się mamą i prowadzić domu.
Michał wzruszył ramionami:
– To oddaj babcię do domu opieki.
Mama zaczęła płakać:
– Chcecie mnie wyrzucić?!
Wybuchła awantura jakiej dawno nie było. Andrzej trzasnął drzwiami i wyszedł. Michał zamknął się w pokoju. Mama płakała głośno i żałośnie.
Przez kilka dni nikt ze mną nie rozmawiał. Czułam się winna wszystkiemu: chorobie mamy, frustracji syna, ucieczce męża. Ale potem przyszło olśnienie: jeśli ja się rozpadnę – rozpadnie się wszystko.
Zadzwoniłam do ośrodka wsparcia dla opiekunów rodzinnych. Zaczęłam chodzić na spotkania grupy wsparcia raz w tygodniu – tam po raz pierwszy ktoś mnie wysłuchał bez oceniania.
Po miesiącu rozmów i kłótni ustaliliśmy z rodziną dyżury przy mamie. Michał miał pomagać przy zakupach i lekach, Andrzej gotował obiady w weekendy (choć narzekał). Ja zaczęłam wychodzić na spacery sama – bez wyrzutów sumienia.
Mama nigdy nie zaakceptowała zmian do końca – ale przestała krzyczeć tak często. Michał wyprowadził się do dziewczyny pół roku później – odwiedza nas czasem w niedzielę. Andrzej… Cóż, nasze małżeństwo przeszło burzę i zostały po niej blizny, ale nauczyliśmy się rozmawiać bez krzyku.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Bożeno, gdzie się skryłaś?” I choć odpowiedź nie zawsze przychodzi od razu – wiem już jedno: jeśli sama siebie nie odnajdę i nie postawię granic, nikt inny tego za mnie nie zrobi.
A wy? Czy też kiedyś zgubiliście siebie wśród codzienności? Jak długo można czekać na to, by znów usłyszeć własny głos?