Wstyd na szkolnym podwórku: Walka ojca o godność syna
– Wiktor, co się stało? – zapytałem, widząc jak mój trzynastoletni syn wraca do domu z opuszczoną głową, z plecakiem ciągniętym po ziemi. Jego oczy były czerwone, a dłonie drżały. Przez chwilę milczał, jakby nie mógł znaleźć słów. W końcu wyszeptał: – Tato, wszyscy się ze mnie śmieją…
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że to dopiero początek koszmaru. Tego samego wieczoru dostałem wiadomość od znajomego: „Widziałeś to? Twój syn jest na filmiku, który krąży po Facebooku”. Otworzyłem link i poczułem, jak serce mi zamiera. Na nagraniu widać było Wiktora stojącego przed całą klasą. Nauczycielka matematyki, pani Nowak, kazała mu przeczytać na głos zadanie domowe. Gdy się zająknął i pomylił w obliczeniach, zaczęła go wyśmiewać. „Może ktoś inny pokaże Wiktorowi, jak się liczy dwa plus dwa?” – powiedziała z ironicznym uśmiechem. Klasa wybuchła śmiechem. Ktoś nagrywał wszystko telefonem.
Nie spałem tej nocy. W głowie kłębiły mi się pytania: Jak to możliwe, że nauczycielka pozwoliła sobie na coś takiego? Dlaczego nikt nie zareagował? Czy naprawdę wszyscy uznali to za zabawne? Rano Wiktor odmówił pójścia do szkoły. „Nie chcę tam wracać. Wszyscy mnie nienawidzą” – powiedział przez łzy.
Moja żona, Marta, próbowała go pocieszyć: „To tylko głupi żart, ludzie szybko zapomną”. Ale ja wiedziałem, że to nie jest coś, co można tak po prostu wymazać z pamięci. Sam pamiętam swoje szkolne upokorzenia sprzed lat – one zostają na zawsze.
Postanowiłem działać. Najpierw poszedłem do szkoły. Dyrektorka przyjęła mnie chłodno. – Proszę pana, dzieci czasem przesadzają. Nauczyciele mają trudną pracę – powiedziała bez cienia współczucia. Pokazałem jej nagranie. Przez chwilę milczała, potem westchnęła: – Porozmawiamy z panią Nowak. Ale proszę nie robić afery.
Afera już była. Filmik miał setki udostępnień i komentarzy. „Ale beka”, „Co za ofiara”, „Dobrze mu tak” – czytałem z narastającym gniewem. Ktoś nawet przerobił nagranie na mema.
Wieczorem usiedliśmy z Martą przy kuchennym stole. – Może powinniśmy zmienić Wiktorowi szkołę? – zaproponowała cicho. Ale ja nie chciałem uciekać. Chciałem walczyć o godność mojego syna.
Następnego dnia napisałem oficjalną skargę do kuratorium oświaty. Opisałem wszystko szczegółowo, dołączyłem link do nagrania. Odpowiedź przyszła po tygodniu: „Sprawa zostanie rozpatrzona”. W międzyczasie pani Nowak zaczęła unikać kontaktu ze mną i z Wiktorem. Inni nauczyciele patrzyli na nas z niechęcią.
Wiktor zamknął się w sobie. Przestał spotykać się z kolegami, nie chciał rozmawiać nawet z nami. Zaczęły się problemy ze snem i jedzeniem. Zabraliśmy go do psychologa szkolnego, ale tam usłyszeliśmy: „Dzieci są okrutne, ale muszą nauczyć się radzić sobie z trudnościami”.
Czułem bezsilność i wściekłość. Czy naprawdę nikt nie widzi problemu? Czy wszyscy są ślepi na cierpienie dziecka?
Pewnego dnia spotkałem na ulicy ojca jednego z kolegów Wiktora. – Słyszałem o tej sprawie – powiedział cicho. – Mój syn mówił, że nauczyciele często wyśmiewają uczniów przy całej klasie. Ale ludzie boją się mówić głośno.
Zrozumiałem wtedy, że to nie jest tylko nasz problem. To systemowa patologia – brak szacunku dla dzieci, przyzwolenie na przemoc słowną ze strony dorosłych.
Zacząłem pisać o tym w internecie. Opisałem naszą historię na lokalnym forum rodziców. Odpowiedzi były różne: jedni nas wspierali, inni zarzucali mi przesadę i „wychowywanie mięczaka”. Ale pojawiły się też głosy innych rodziców, którzy mieli podobne doświadczenia.
Po miesiącu przyszło pismo z kuratorium: „Nauczycielka została upomniana i zobowiązana do przeprosin”. Przeprosiny były wymuszone i chłodne: „Przepraszam za sytuację, która miała miejsce”. Nic więcej.
Wiktor nie wrócił już do dawnej szkoły. Przenieśliśmy go do innej placówki na drugim końcu miasta. Tam powoli zaczął odzyskiwać pewność siebie, choć blizny pozostały.
Często wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: czy mogłem zrobić więcej? Czy jeden rodzic może zmienić system? Ile jeszcze dzieci musi przeżyć podobne upokorzenie, zanim dorośli zaczną naprawdę słuchać?
Może to właśnie jest najważniejsze pytanie dla nas wszystkich: czy potrafimy stanąć w obronie tych, którzy sami nie mają głosu?