Samotność mojego ojca. Czy można naprawić to, co pękło w rodzinie?

Wszystko zaczęło się od krzyku. Było już po północy, kiedy usłyszałem, jak ojciec wali pięścią w stół w kuchni. – Dość tego! – wrzasnął, a ja zerwałem się z łóżka, serce waliło mi jak młot. Wbiegłem do kuchni i zobaczyłem go – siedział zgarbiony nad pustą szklanką, łzy ciekły mu po policzkach. – Tyle lat dla was harowałem, a teraz nawet nie ma z kim pogadać – wyszeptał.

Mam na imię Michał. Mam 38 lat i od pięciu lat mieszkam z ojcem w naszym starym domu pod Radomiem. Kiedyś byliśmy zwyczajną rodziną: mama, tata, ja, starszy brat Paweł i młodsza siostra Kasia. Tata, Władysław, był kierowcą ciężarówki – zawsze w trasie, ale kiedy wracał, dom tętnił życiem. Mama – cicha bohaterka, wszystko trzymała w ryzach.

Wszystko się zmieniło, kiedy mama zachorowała na raka. Walczyliśmy wszyscy, ale choroba była szybsza. Po jej śmierci dom opustoszał. Paweł już wtedy pracował w Anglii – zadzwonił tylko raz po pogrzebie: „Nie dam rady wrócić, Michał. Praca, dzieci…”. Kasia była na studiach w Warszawie i coraz rzadziej przyjeżdżała. Z czasem przestała odbierać telefony od ojca.

Zostałem tylko ja. Pracuję zdalnie jako grafik komputerowy, więc mogłem zostać w domu i opiekować się ojcem. Ale nie jestem bohaterem – czasem mam ochotę uciec jak wszyscy inni.

Ojciec coraz częściej zamykał się w sobie. Rano siedział przy stole z gazetą, wieczorem patrzył w telewizor bez dźwięku. Czasem próbowałem go zagadać:
– Może pójdziemy na spacer?
– Po co? I tak nikogo nie spotkamy.
Albo:
– Tata, może zadzwonisz do Kasi?
– Po co się narzucać? Ma swoje życie.

Próbowałem rozmawiać z Pawłem przez Messengera:
– Paweł, tata jest coraz słabszy. Może byś przyjechał?
– Michał, przecież wysyłam pieniądze co miesiąc! Nie mogę rzucić roboty.

A ja? Ja miałem dość tej odpowiedzialności. Czułem się jak więzień własnego domu. Czasem wychodziłem na długie spacery po polach tylko po to, żeby nie słyszeć ciszy w domu.

Najgorsze były święta. W Wigilię siedzieliśmy we dwóch przy stole nakrytym dla pięciu osób. Ojciec patrzył na puste krzesła i milczał. Raz zaproponowałem:
– Może zaprosimy sąsiadkę Zofię? Jest sama od śmierci męża.
– Nie chcę litości – odburknął.

Pewnego dnia znalazłem go na podwórku – siedział na ławce i płakał jak dziecko.
– Tato…
– Michał… Ja już nie mam po co żyć. Nawet własne dzieci mnie nie chcą.

Zadzwoniłem wtedy do Kasi:
– Kasia, tata jest w złym stanie. Może byś przyjechała?
– Michał, nie rozumiesz? On zawsze miał pretensje do mnie o wszystko! O chłopaka, o studia… Nie chcę wracać do tych awantur.

Wtedy pierwszy raz wykrzyczałem jej przez telefon:
– Ale to jest nasz ojciec! Zostawiłaś go samego!
– A ty? Ty też byś uciekł, gdybyś mógł!

Zamilkłem. Miała rację.

Kilka dni później ojciec przewrócił się w łazience. Znalazłem go leżącego na zimnych kafelkach.
– Michał… przepraszam cię…
Zadzwoniłem po karetkę. W szpitalu lekarz powiedział mi prosto:
– On potrzebuje nie tylko leków, ale i ludzi wokół siebie.

Po powrocie do domu próbowałem wszystkiego: zapisałem go do klubu seniora w gminie (nie poszedł ani razu), namówiłem sąsiada Edka na wspólne szachy (raz przyszli razem, potem ojciec powiedział: „Nie będę się wygłupiał”).

W końcu napisałem długi list do Pawła i Kasi:
„Nie wiem już, jak mam sobie radzić. Tata gaśnie w oczach. Jeśli nie chcecie go znać – powiedzcie to mu prosto w oczy.”

Paweł odpisał po tygodniu:
„Przyjadę na Wielkanoc.”
Kasia milczała.

W Wielkanoc Paweł rzeczywiście przyjechał z żoną i dziećmi. Ojciec rozpromieniał się na chwilę – wnuki biegały po ogrodzie, Paweł opowiadał o pracy za granicą. Ale wieczorem usiedliśmy we trzech przy stole i zaczęły się stare żale:
– Tato, czemu nigdy nie byłeś dla nas czuły?
Ojciec spuścił głowę:
– Nie umiałem inaczej…
Paweł podszedł do niego i objął go pierwszy raz od lat.

Po świętach Paweł wyjechał z rodziną z powrotem do Anglii. Ojciec znów zamknął się w sobie.

Kilka tygodni później zadzwoniła Kasia:
– Michał… Może przyjadę na weekend?
Przyjechała z narzeczonym. Ojciec był spięty, ale kiedy zobaczył ją w drzwiach – rozpłakał się jak dziecko.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole pierwszy raz od lat.
Kasia powiedziała cicho:
– Przepraszam cię tato…
Ojciec tylko pokiwał głową i uśmiechnął się przez łzy.

Nie wiem, czy można naprawić wszystko to, co pękło przez lata milczenia i żalu. Ale wiem jedno: samotność zabija szybciej niż choroba.

Czasem patrzę na ojca i myślę: czy ja też zostanę kiedyś sam? Czy moje dzieci będą miały dla mnie czas? Czy można nauczyć się być razem na nowo?

A wy? Jak radzicie sobie z samotnością bliskich? Czy da się odbudować rodzinne więzi po latach ciszy?