Miłość, która nie wytrzymała próby: Gdy córka męża wprowadza się do naszej kawalerki
— Nie wierzę, że to się dzieje — powtarzałam w myślach, patrząc na mojego męża, który z niepokojem przesuwał palcami po stole. Był wieczór, a ja właśnie wróciłam z pracy, zmęczona i marząca o chwili ciszy w naszej ciasnej kawalerce na Pradze. Zamiast tego usłyszałam: — Wkrótce przyjedzie do nas Ania. Dostała się na studia i na razie zamieszka z nami.
Zamarłam. Ania, jego córka z pierwszego małżeństwa, którą widziałam raptem kilka razy. Zawsze była miła, ale wyczuwałam dystans. Teraz miałam dzielić z nią nie tylko łazienkę i kuchnię, ale też każdy centymetr tej klitki, którą ledwo dzieliliśmy we dwoje. — Przecież nie mamy miejsca — powiedziałam cicho, próbując ukryć narastającą panikę.
Mój mąż, Tomek, spojrzał na mnie z wyrzutem. — To tylko na chwilę. Nie mogę jej zostawić samej w obcym mieście.
Chciałam krzyczeć, ale powstrzymałam się. Przez dwa lata naszego małżeństwa nauczyłam się tłumić swoje potrzeby. Tomek był dobrym człowiekiem, ale zawsze stawiał innych na pierwszym miejscu — zwłaszcza Anię. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Kiedy Ania przyjechała, wszystko się zmieniło. Jej rzeczy zajęły połowę szafy, a jej podręczniki leżały wszędzie. Wieczorami rozmawiali z Tomkiem do późna, śmiejąc się z żartów, których nie rozumiałam. Ja siedziałam w kącie, udając, że czytam książkę, choć litery rozmazywały mi się przed oczami.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam ich rozmowę:
— Tata, ona chyba mnie nie lubi — powiedziała Ania cicho.
— Daj jej czas — odpowiedział Tomek. — To dla niej trudne.
Poczułam ukłucie żalu i wstydu. Może rzeczywiście byłam zbyt chłodna? Ale jak miałam być inna, skoro czułam się jak piąte koło u wozu?
Z czasem sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Ania zaczęła zapraszać koleżanki, które śmiały się głośno do późna w nocy. W łazience zostawiała kosmetyki, a w kuchni brudne naczynia. Próbowałam rozmawiać z Tomkiem:
— Musimy ustalić jakieś zasady — powiedziałam pewnego wieczoru.
— Przesadzasz — odpowiedział zirytowany. — To tylko młoda dziewczyna.
Czułam się coraz bardziej osamotniona. Moje potrzeby były ignorowane. Zaczęłam unikać domu, wracać późno z pracy, spędzać weekendy u koleżanki. Tomek tego nie zauważał albo udawał, że nie widzi.
Pewnej nocy nie wytrzymałam. Kiedy Ania po raz kolejny zostawiła bałagan w kuchni, wybuchłam:
— Czy możesz po sobie sprzątać?! To nie jest hotel!
Ania spojrzała na mnie zaskoczona i wybiegła do swojego pokoju (a raczej kącika za parawanem). Tomek wszedł do kuchni i spojrzał na mnie z pogardą:
— Przesadzasz. To moja córka!
Wtedy poczułam, że coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nigdy nie będę dla niego tak ważna jak ona. Że zawsze będę tą drugą.
Przez kolejne tygodnie atmosfera była lodowata. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Każdy dzień był walką o odrobinę prywatności i szacunku. W końcu podjęłam decyzję.
Pewnego ranka spakowałam kilka rzeczy i wyszłam z domu bez słowa. Pojechałam do mamy do Otwocka i tam przez kilka dni próbowałam dojść do siebie.
Tomek dzwonił kilka razy, ale nie odbierałam. Wysłał mi SMS: „Nie rozumiem cię”.
Może rzeczywiście mnie nie rozumiał? Może ja sama siebie nie rozumiałam? Ale wiedziałam jedno: nie mogę żyć w cieniu jego córki.
Dziś jestem gotowa złożyć pozew o rozwód. Bo czy można budować szczęście na ciągłym poświęcaniu siebie? Czy naprawdę miłość polega na tym, żeby zawsze być na drugim miejscu?
Czasem zastanawiam się: czy gdybym była bardziej cierpliwa albo bardziej otwarta na Anię, wszystko potoczyłoby się inaczej? A może to po prostu nie była moja rodzina? Co wy byście zrobili na moim miejscu?