Mój brat zaprosił nas na swoje urodziny. Jego żona jest temu całkowicie przeciwna – rodzinna burza, której nikt się nie spodziewał

– Nie rozumiem, dlaczego zawsze wszystko musi być u was! – wykrzyknęła Marta, żona mojego brata Pawła, kiedy tylko weszliśmy do ich mieszkania. Stałam w progu, trzymając w rękach ciasto upieczone przez mamę, a w powietrzu czuć było napięcie tak gęste, że można by je kroić nożem.

Paweł spojrzał na mnie bezradnie, jakby szukał ratunku. – Mamo, proszę cię, nie zaczynajmy znowu – powiedział cicho, ale mama już była w swoim żywiole.

– Ja tylko chcę, żeby wszystko było jak zawsze! – odparła mama, z trudem powstrzymując łzy. – Przecież to tradycja. Od trzydziestu lat świętujemy razem, w naszym domu. Gotuję dla was wszystkich, a potem daję wam jedzenie na wynos. Tak było zawsze.

Marta przewróciła oczami i odwróciła się do kuchni. – A może czas coś zmienić? Może czas dorosnąć i zacząć robić coś po swojemu? – rzuciła przez ramię.

Wszyscy staliśmy w korytarzu jak sparaliżowani. Tata chrząknął nerwowo i spojrzał na mnie wymownie. Zawsze byłam tą, która łagodziła konflikty. Ale tym razem sama nie wiedziałam, po czyjej stronie stanąć.

Od dziecka wszystkie święta i uroczystości odbywały się u nas w domu. Mama gotowała przez kilka dni, tata rozstawiał stoły i krzesła, a potem wszyscy siadaliśmy razem – ja, Paweł, nasze rodziny, nawet ciotka Halina z Radomia. Po wszystkim mama pakowała jedzenie do plastikowych pojemników i rozdawała każdemu na wynos. To był jej sposób na okazywanie miłości.

Ale odkąd Paweł ożenił się z Martą, coś zaczęło się zmieniać. Marta była inna – niezależna, stanowcza, nie znosiła narzucania jej czegokolwiek. Od początku dawała do zrozumienia, że nie zamierza być kolejną osobą podporządkowaną naszej rodzinnej tradycji.

Tym razem Paweł postanowił zrobić inaczej. Zaprosił nas wszystkich do siebie na swoje trzydzieste urodziny. Byłam zaskoczona, ale też podekscytowana – może to będzie coś nowego? Może wreszcie poczuję się dorosła?

Ale mama była wściekła. – Jak to? U nich? Przecież Marta nawet nie umie gotować! – powtarzała przez cały tydzień przed imprezą.

W dniu urodzin atmosfera była napięta od samego rana. Mama upiekła ciasto „na wszelki wypadek”, tata kupił kwiaty dla Marty „żeby nie było niezręcznie”, a ja próbowałam przekonać wszystkich, że to tylko jedno spotkanie i nic się nie stanie.

Gdy weszliśmy do mieszkania Pawła i Marty, od razu poczułam chłód. Marta była spięta, Paweł nerwowo poprawiał koszulę. Na stole stały chipsy i kilka misek z sałatką. Mama spojrzała na to z dezaprobatą.

– To wszystko? – zapytała szeptem.

– Tak, mamo. Chcieliśmy zrobić coś skromnego – odpowiedział Paweł, ale widziałam, że sam czuje się nieswojo.

Przez całą imprezę rozmowy były sztywne. Mama co chwilę wspominała o swoich pierogach i rosole. Marta udawała, że tego nie słyszy. Paweł próbował żartować, ale nikt się nie śmiał.

W pewnym momencie Marta nie wytrzymała.

– Czy wy naprawdę nie potraficie zaakceptować tego, że chcemy żyć po swojemu? – powiedziała głośno. – To są nasze urodziny! Chcieliśmy was zaprosić do siebie, zrobić coś inaczej! Ale wy ciągle tylko o tym jedzeniu i tradycjach!

Mama zacisnęła usta i spuściła wzrok. Tata milczał. Ja poczułam gulę w gardle.

– Mamo… – zaczęłam niepewnie – może Marta ma rację? Może powinniśmy spróbować czegoś nowego?

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Ty też przeciwko mnie? – zapytała cicho.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami.

Po imprezie wróciliśmy do domu w milczeniu. Mama płakała całą noc. Następnego dnia zadzwonił Paweł.

– Musimy pogadać – powiedział zmęczonym głosem. – Marta jest załamana. Mówi, że nigdy więcej nie chce organizować niczego dla naszej rodziny.

Siedziałam na łóżku z telefonem przy uchu i czułam się rozdarta na pół. Z jednej strony rozumiałam Martę – chciała mieć własne życie, własne tradycje. Z drugiej strony widziałam ból mamy, która czuła się odrzucona przez własne dzieci.

Kilka dni później spotkaliśmy się wszyscy u rodziców na obiedzie. Atmosfera była ciężka jak nigdy wcześniej.

– Może powinniśmy ustalić jakieś zasady? – zaproponowałam nieśmiało. – Raz świętujemy u nas, raz u was…

Mama pokręciła głową.

– Nie chcę być gościem we własnej rodzinie – powiedziała z goryczą.

Paweł spuścił wzrok. Marta nawet nie przyszła.

Od tamtej pory nic już nie było takie samo. Święta spędzamy osobno – my z rodzicami, Paweł z Martą u siebie lub u jej rodziców. Mama coraz częściej mówi o samotności, tata zamknął się w sobie. Ja czuję się winna wobec wszystkich.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy wybierać między tradycją a własnym szczęściem? Czy można pogodzić potrzeby wszystkich bez ranienia kogokolwiek? Może wy macie jakiś sposób na takie rodzinne konflikty?