Gdy mąż wrócił do domu, a ja musiałam wybrać między miłością a prawdą – historia z polskiej wsi

Wszystko zaczęło się tamtego zimowego wieczoru, kiedy usłyszałam znajomy dźwięk silnika pod naszym domem. Przez okno widziałam światła starego passata, którym mój mąż, Andrzej, zawsze wracał z pracy w tartaku. Ale tego dnia coś było inaczej – nie wysiadał od razu, tylko siedział w aucie, jakby bał się wejść do domu. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, a serce waliło mi jak młotem. Nasza córka, Zosia, podbiegła do drzwi:
– Mamo, tata już jest! – krzyknęła z radością.
– Poczekaj, nie wychodź na dwór, zimno – odpowiedziałam nerwowo.

W końcu drzwi się otworzyły. Andrzej wszedł do środka, a za nim… młoda dziewczyna. Miała może dziewiętnaście lat, jasne włosy i wielkie oczy pełne strachu. Była w ciąży. Zamarłam.

– To jest… Magda. Potrzebuje pomocy – powiedział cicho Andrzej, nie patrząc mi w oczy.

Zosia spojrzała na mnie pytająco. Ja czułam, jak świat wali mi się na głowę. Przez chwilę nikt się nie odezwał. W końcu zebrałam się w sobie i powiedziałam:
– Wejdźcie. Magda, usiądź przy stole.

Przez całą kolację panowała ciężka cisza. Magda ledwo jadła, Andrzej milczał. Zosia próbowała rozładować atmosferę:
– A skąd pani zna mojego tatę?
Magda spuściła wzrok. Andrzej odpowiedział za nią:
– To długa historia.

Tej nocy nie spałam. W głowie miałam tysiące myśli. Czy to dziecko Andrzeja? Kim jest ta dziewczyna? Dlaczego ją przyprowadził? Nad ranem usłyszałam ich rozmowę w kuchni:
– Andrzej, nie mogę tu zostać. Ona mnie nienawidzi – szeptała Magda.
– Daj jej czas. To dobra kobieta – odpowiedział mój mąż.

Wstałam i weszłam do kuchni. Magda płakała.
– Powiedz mi prawdę – zwróciłam się do Andrzeja. – Czy to twoje dziecko?

Zamilkł na chwilę, po czym skinął głową.
– Tak. Przepraszam.

Wybiegłam z domu na mróz, żeby nie widzieli moich łez. Czułam się zdradzona i upokorzona. Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Zosia była zagubiona:
– Mamo, dlaczego płaczesz?
– Nic się nie stało, kochanie – kłamałam.

Wieść o Magdzie rozeszła się po wsi szybciej niż ogień po suchym lesie. Sąsiadka, pani Halina, przyszła z ciekawością:
– Słyszałam, że masz nową lokatorkę? Kto to?
– Dziewczyna w potrzebie – odpowiedziałam chłodno.

Wkrótce zaczęły się plotki:
– Andrzej to sobie znalazł młodszą…
– A ta jego żona? Biedna kobieta…

Czułam na sobie spojrzenia wszystkich w sklepie i kościele. Nawet moja matka zadzwoniła z Krakowa:
– Aniu, co się u was dzieje? Ludzie gadają…

Nie miałam siły tłumaczyć.

Magda urodziła synka – Michała – miesiąc później. Byłam przy niej w szpitalu, bo Andrzej musiał pracować. Trzymałam ją za rękę podczas porodu i widziałam jej ból i strach.
– Dziękuję ci… – wyszeptała po wszystkim.
Nie odpowiedziałam.

Po powrocie do domu Magda była coraz słabsza. Lekarz powiedział, że ma powikłania po porodzie i musi leżeć. Michał płakał dniami i nocami. Andrzej był rozdarty między nami dwiema. Zosia próbowała pomagać przy dziecku, ale była jeszcze za mała.

Pewnego dnia Magda poprosiła mnie o rozmowę:
– Pani Aniu… Ja wiem, że pani mnie nienawidzi. Ale proszę… jeśli coś mi się stanie… niech pani nie oddaje Michała do domu dziecka.
Patrzyłam na nią długo.
– Nie wiem, czy potrafię go pokochać – powiedziałam szczerze.
– On nie jest niczemu winien…

Magda zmarła dwa tygodnie później. Miała zaledwie dwadzieścia lat. Pogrzeb był skromny; tylko my i kilka osób ze wsi.

Zostałam sama z dwójką dzieci i mężem, którego już nie kochałam tak jak dawniej. Michał był bezbronny i płakał za matką. Przez pierwsze miesiące opiekowałam się nim z obowiązku, nie z miłości.

Andrzej próbował naprawić nasze małżeństwo:
– Aniu, błagam cię… Wiem, że zawaliłem wszystko. Ale Michał jest częścią naszej rodziny.
– Ty go wychowuj – odpowiedziałam zimno.

Ale życie bywa przewrotne. Pewnej nocy Michał dostał wysokiej gorączki. Andrzej był wtedy na delegacji. Sama zawiozłam go do szpitala w Nowym Sączu. Całą noc siedziałam przy jego łóżeczku, modląc się o cud.
Kiedy rano Michaś otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie przez łzy, coś we mnie pękło.
Przytuliłam go mocno i poczułam… miłość.

Od tamtej pory Michał stał się moim synem tak samo jak Zosia była moją córką. Ludzie we wsi przestali plotkować; widzieli nas razem na spacerach i w kościele.

Andrzej starał się być dobrym ojcem dla obojga dzieci, ale między nami już nigdy nie było jak dawniej. Wybaczyłam mu dla dobra rodziny, ale rana pozostała na zawsze.

Dziś Michał ma już dwadzieścia pięć lat i jest lekarzem w Warszawie. Zosia mieszka za granicą z własną rodziną. Andrzej odszedł kilka lat temu po ciężkiej chorobie.

Często siadam wieczorami przy oknie i wspominam tamten zimowy wieczór sprzed lat. Czy dobrze zrobiłam? Czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy miłość do dziecka może być silniejsza niż ból?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy potrafilibyście pokochać dziecko męża z innego związku?