„Jak to: zabrać ją? Przecież to moja córka!” – Historia o utraconej bliskości i rodzinnych decyzjach
– Jak to: zabrać ją? – mój głos drżał, kiedy patrzyłam na Aleksandra stojącego w progu naszego mieszkania. – Przecież to moja córka! Nie rozmawialiśmy o tym…
Aleksander nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. – Marta, musimy podjąć decyzję. Ja już zdecydowałem. Zosia pojedzie ze mną do mojej matki na kilka tygodni. Ty potrzebujesz odpoczynku.
Odpoczynku? Od własnego dziecka? Od bycia matką? W jednej chwili poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Zosia miała dopiero dwa lata. Była moim światem, moim powietrzem. Każda noc bez niej wydawała mi się nie do przeżycia.
Aleksander był inny od początku. Zawsze pewny siebie, zawsze wiedzący lepiej. Kiedyś mnie to fascynowało – jego zdecydowanie, siła charakteru, umiejętność podejmowania szybkich decyzji. Ale po ślubie ta siła zamieniła się w mur. Mur, przez który nie mogłam się przebić.
Pamiętam naszą przysięgę – „na dobre i na złe”. Wszyscy mówili, że jesteśmy silną parą. Rodzice Aleksandra byli dumni, moi rodzice płakali ze wzruszenia. A potem przyszła codzienność: praca, kredyt na mieszkanie w Warszawie, nieprzespane noce z małym dzieckiem.
Zaczęło się niewinnie. Aleksander coraz częściej podejmował decyzje sam: gdzie pojedziemy na wakacje, jak urządzimy pokój Zosi, nawet co zjemy na kolację. Kiedy próbowałam protestować, słyszałam: „Marto, przecież wiesz, że tak będzie lepiej”.
Ale tego dnia wszystko się zmieniło. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą. Zosia bawiła się klockami na dywanie. Aleksander wszedł i powiedział: „Jutro zabieram Zosię do mamy. Ty odpoczniesz”.
– Nie zgadzam się! – krzyknęłam. – Nie możesz tak po prostu jej zabrać!
– Marta, nie dramatyzuj. To tylko kilka tygodni. Musisz się ogarnąć.
Wtedy poczułam wstyd i gniew jednocześnie. Czy naprawdę wyglądam na osobę, która nie radzi sobie z macierzyństwem? Czy on naprawdę uważa, że jestem złą matką?
Wieczorem zadzwoniłam do mojej mamy.
– Mamo… Aleksander chce zabrać Zosię na kilka tygodni do swojej matki. Bez mojej zgody.
Po drugiej stronie słyszałam ciszę.
– Córeczko… A rozmawialiście o tym wcześniej?
– Nie! On po prostu postanowił.
– Marta… musisz walczyć o swoje dziecko.
Ale jak walczyć, kiedy czujesz się tak słaba? Kiedy przez dwa lata słyszysz tylko: „Ja wiem lepiej”, „Zaufaj mi”, „Nie przesadzaj”? Kiedy twoje zdanie przestaje mieć znaczenie?
Następnego dnia Aleksander spakował rzeczy Zosi do małej walizki. Mała patrzyła na mnie wielkimi oczami.
– Mamusiu, gdzie idziemy?
– Kochanie… Tata zabierze cię do babci na kilka dni.
– A ty?
– Ja zostanę tutaj i będę na ciebie czekać.
Kiedy drzwi się zamknęły, usiadłam na podłodze i płakałam jak dziecko. Czułam się pusta. Bezsilna. W głowie miałam tysiące pytań: Czy jestem złą matką? Czy powinnam była wcześniej postawić granice? Czy to wszystko moja wina?
Przez kolejne dni dzwoniłam do Aleksandra codziennie. Często nie odbierał. Kiedy już odebrał, mówił krótko:
– Zosia jest szczęśliwa. Daj jej spokój.
Nie mogłam spać. Chodziłam po mieszkaniu jak cień. Każdy kąt przypominał mi o niej: jej ulubiony miś na łóżku, kubek z kotkiem w kuchni, rysunki przyklejone do lodówki.
Po tygodniu zadzwoniła teściowa.
– Marto… Zosia tęskni za tobą. Może przyjedziesz?
Pojechałam pociągiem do Krakowa. W drzwiach domu teściowej zobaczyłam Zosię – wybiegła do mnie z krzykiem:
– Mamusiu!
Przytuliłyśmy się tak mocno, że zabrakło mi tchu.
Aleksander patrzył na nas z boku.
– Marta, musimy porozmawiać – powiedział chłodno.
Usiedliśmy w kuchni.
– Uważam, że powinnaś wrócić do pracy na cały etat – zaczął bez ogródek. – Ja zajmę się Zosią przez jakiś czas.
– Ale ja chcę być z nią! – wybuchłam.
– Musisz pomyśleć o sobie. O swojej karierze. O przyszłości.
Patrzyłam na niego i nie poznawałam człowieka, którego kiedyś kochałam. Gdzie był ten Aleksander, który obiecywał mi wsparcie? Gdzie była nasza rodzina?
Wróciłam do Warszawy sama. Zosia została z ojcem i babcią jeszcze tydzień. Każdego dnia czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona. Zaczęłam chodzić do psychologa. Potrzebowałam pomocy – nie tylko dla siebie, ale dla mojej córki.
Po miesiącu Aleksander wrócił z Zosią do Warszawy. Przyszedł do mnie wieczorem.
– Marta… Może powinniśmy się rozstać? Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Może rzeczywiście lepiej? Ale co z Zosią? Jak podzielić dziecko na pół?
Dziś minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Jesteśmy po rozwodzie. Zosia mieszka ze mną, ale widuje ojca regularnie. Nadal boli mnie to wszystko – ta samotność w małżeństwie, brak rozmowy, brak szacunku dla moich uczuć jako matki.
Często wracam myślami do tamtego dnia: „Jak to: zabrać ją?” Czy można być rodziną bez rozmowy? Czy można być dobrym rodzicem, jeśli nie słucha się drugiej osoby?
Może właśnie dlatego tak wielu ludzi czuje się dziś samotnych w swoich domach…