„To mój tata i będzie na moim ślubie, czy ci się to podoba, czy nie” – Moja decyzja, która rozdarła rodzinę
– Nie chcę go tu widzieć, Marto! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, trzymając w dłoniach filiżankę po kawie, która nagle wydała mi się zbyt ciężka.
– To mój ślub, mamo. On jest moim ojcem. – Odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. W jej oczach zobaczyłam gniew i coś jeszcze – strach? Rozczarowanie? Sama już nie wiem.
Od zawsze byłam dzieckiem rozwodu. Mama i tata rozstali się, gdy miałam zaledwie dwa lata. Nie pamiętam ich razem, nie pamiętam czułości czy wspólnych śniadań. Pamiętam za to krzyki zza zamkniętych drzwi, płacz mamy w nocy i ciszę, która zostawała po tacie, gdy wychodził. Mama mówiła, że wszystko się zmieniło, kiedy się urodziłam. Że tata nie był gotowy na dziecko, że nie radził sobie z odpowiedzialnością. Ale ja pamiętam jego ciepłe dłonie, kiedy zabierał mnie na lody w niedzielę i opowiadał historie o swoim dzieciństwie w Białymstoku.
Przez lata żyłam w dwóch światach. U mamy – porządek, zasady, obowiązki. U taty – spontaniczność, śmiech, czasem chaos. Mama nigdy nie wybaczyła tacie tego, że odszedł. Ja próbowałam być lojalna wobec obojga, ale zawsze miałam wrażenie, że muszę wybierać stronę.
Teraz mam 27 lat i planuję własny ślub z Michałem. Wydawało mi się, że to będzie najpiękniejszy czas w moim życiu. Ale kiedy tylko zaczęłam mówić o liście gości, mama natychmiast zapytała:
– Zaprosisz go?
Nie musiała mówić kogo. Wiedziałam.
– Tak, mamo. To mój tata.
Wtedy zaczęło się piekło. Mama przestała ze mną rozmawiać na kilka dni. W domu panowała lodowata atmosfera. Michał próbował mnie pocieszać:
– To twój dzień. Masz prawo mieć przy sobie oboje rodziców.
Ale dla mamy to była zdrada.
Pewnego wieczoru usiadła naprzeciwko mnie przy stole. Jej twarz była blada, oczy podkrążone od płaczu.
– Wiesz, jak bardzo mnie zranił? – zapytała cicho. – Zostawił nas samych. Wszystko musiałam dźwigać sama. Ty nawet nie pamiętasz, jak płakałaś po nocach…
– Mamo… – zaczęłam.
– On nie zasługuje na to, żeby być przy twoim boku w tym dniu! – przerwała mi gwałtownie.
Zacisnęłam pięści pod stołem.
– Może nie był idealny, ale jest moim ojcem. Chcę go tam mieć.
Mama wstała i wyszła z kuchni trzaskając drzwiami.
Wtedy zadzwonił tata.
– Cześć, córeczko! – jego głos był jak zawsze pogodny, ale wyczuwałam napięcie. – Dostałem zaproszenie… Czy twoja mama wie?
– Wie – odpowiedziałam krótko.
– I co na to mówi?
Zawahałam się.
– Jest wściekła.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Może lepiej… może lepiej nie przyjdę? Nie chcę psuć ci dnia…
Poczułam łzy pod powiekami.
– Tato! To mój dzień i chcę cię tam mieć. Proszę…
Usłyszałam jego westchnienie.
– Dobrze, Marto. Będę.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była nie do zniesienia. Mama przestała ze mną rozmawiać o ślubie. Wszystko załatwiałam sama albo z Michałem. Czułam się rozdarta na pół – między lojalnością wobec matki a potrzebą obecności ojca.
W noc przed ślubem mama przyszła do mojego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i długo milczała.
– Wiesz… – zaczęła drżącym głosem – Ja po prostu boję się, że on cię znowu zrani. Tak jak mnie zranił.
Objęłam ją mocno.
– Mamo… On jest moim ojcem. Ty jesteś moją mamą. Kocham was oboje.
Rano wszystko działo się jak we śnie. Suknia, fryzjerka, makijażystka… W kościele zobaczyłam tatę stojącego z boku, w nowym garniturze, z bukietem białych róż dla mnie. Mama siedziała w pierwszej ławce, sztywna jak posąg.
Kiedy szliśmy do ołtarza, tata ścisnął moją dłoń.
– Jestem z ciebie dumny – wyszeptał.
Po ceremonii mama podeszła do niego i przez chwilę patrzyli sobie w oczy bez słowa. Potem skinęli sobie głowami – jakby zawarli cichy rozejm tylko na ten jeden dzień.
Wieczorem siedziałam sama na schodach przed salą weselną i patrzyłam na rozgwieżdżone niebo. Michał usiadł obok mnie.
– Udało się? – zapytał cicho.
Pokręciłam głową.
– Nie wiem… Może nigdy nie będziemy rodziną taką jak z bajki. Ale przynajmniej dziś byli tu oboje.
Czasem zastanawiam się: czy można kochać dwoje ludzi równie mocno, nawet jeśli oni siebie nienawidzą? Czy jestem egoistką, że chciałam ich obu przy sobie? A może to właśnie jest dorosłość – umieć żyć z tym rozdarciem?