Odnaleźć swoje korzenie: Historia Bartka Nowaka

– Bartek, nie zadawaj więcej tych pytań! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałem przy oknie, patrząc na mokre od deszczu ulice Warszawy, a w środku czułem burzę, której nie potrafiłem już dłużej tłumić.

Miałem trzydzieści dwa lata i od zawsze czułem się… inny. Nie chodziło o wygląd czy charakter. To było coś głębszego – jakby ktoś wyrwał mi kawałek duszy i zostawił pustkę, której nie potrafiłem nazwać. Moja mama, Danuta, i ojciec, Andrzej, byli dobrymi ludźmi. Dali mi dom, wychowali mnie najlepiej jak potrafili. Ale od dziecka słyszałem szepty sąsiadek: „To ten chłopak, co go przywieźli ze szpitala…”, „Podobno nie jest ich synem…”. Rodzice zawsze ucinali temat, a ja nauczyłem się nie pytać. Do czasu.

Wszystko zaczęło się pewnego jesiennego wieczoru, kiedy przypadkiem znalazłem w szufladzie stare zdjęcie. Byłem na nim niemowlakiem, trzymała mnie na rękach kobieta, której nie znałem. Na odwrocie ktoś napisał: „Bartek – 3 miesiące. Kocham Cię, synku. Mama”.

Serce mi zamarło. Przez kilka dni chodziłem jak struty, aż w końcu zebrałem się na odwagę i zapytałem mamę:
– Kim jest ta kobieta ze zdjęcia?
Zbladła. Przez chwilę myślałem, że zemdleje.
– To… to nic ważnego. Stare zdjęcie. Nie wracajmy do tego.
Ale ja już wiedziałem, że coś ukrywają.

Od tamtej pory atmosfera w domu zgęstniała jak mgła nad Wisłą. Ojciec unikał mnie wzrokiem, mama zamykała się w sobie. Zacząłem szukać odpowiedzi na własną rękę. Przeglądałem dokumenty rodzinne, rozmawiałem z sąsiadami. W końcu jedna z nich – pani Halina – powiedziała mi prawdę:
– Bartek, Twoi rodzice adoptowali Cię, kiedy miałeś kilka miesięcy. Twoja biologiczna matka była bardzo młoda i nie mogła Cię wychować.

Świat mi się zawalił. Poczułem się zdradzony przez ludzi, których kochałem najbardziej na świecie. Przez kilka dni nie odzywałem się do rodziców. W głowie kłębiły mi się pytania: Kim jestem? Skąd pochodzę? Dlaczego mi nie powiedzieli?

W końcu zebrałem się na rozmowę z mamą.
– Dlaczego mi nie powiedzieliście? – zapytałem cicho.
Mama rozpłakała się.
– Baliśmy się, że nas zostawisz… Że przestaniesz nas kochać.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Z jednej strony rozumiałem ich strach, z drugiej – czułem się oszukany.

Postanowiłem odnaleźć swoją biologiczną rodzinę. Zacząłem od urzędu stanu cywilnego, potem przeszukiwałem archiwa szpitala na Inflanckiej. Po kilku tygodniach trafiłem na ślad – nazwisko: Ewa Zielińska.

Napisałem do niej list. Czekałem dwa tygodnie na odpowiedź. W końcu przyszła – drżącymi rękami otworzyłem kopertę:
„Bartku,
Nie ma dnia, żebym o Tobie nie myślała. Oddałam Cię do adopcji, bo byłam sama i bardzo młoda. Chciałam dla Ciebie lepszego życia. Jeśli chcesz się spotkać – jestem gotowa.”

Spotkaliśmy się w małej kawiarni na Pradze. Ewa była drobną kobietą o smutnych oczach. Rozmawialiśmy godzinami – o jej młodości, o moim dzieciństwie, o tym, jak bardzo żałuje swojej decyzji.

– Czy mi wybaczysz? – zapytała cicho.
Nie potrafiłem odpowiedzieć od razu. Z jednej strony czułem wdzięczność za życie, z drugiej – żal za stracone lata.

Po powrocie do domu długo siedziałem w milczeniu z rodzicami przy stole.
– Chciałbym ją poznać bliżej – powiedziałem w końcu.
Mama spuściła wzrok.
– Boję się, że ją wybierzesz zamiast nas…

Wtedy zrozumiałem: wszyscy jesteśmy ofiarami tej historii. Ja – bo żyłem w kłamstwie; oni – bo bali się mnie stracić; Ewa – bo musiała oddać własne dziecko.

Przez kolejne miesiące próbowałem pogodzić dwie rodziny. Było trudno – pojawiły się pretensje, łzy i wyrzuty sumienia. Ale z czasem nauczyliśmy się żyć z tą prawdą.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi czy nazwisko w dowodzie. To ludzie, którzy są przy Tobie w najgorszych chwilach i kochają mimo wszystko.

Czasem zastanawiam się: czy lepiej żyć w słodkim kłamstwie czy gorzkiej prawdzie? Czy można mieć dwie matki i dwa domy? A może najważniejsze jest to, by w końcu odnaleźć siebie?