„Opieka nad Mamą, Nie Ciocią Anią: Rodzinny Dylemat”
Słońce zachodziło, gdy wjeżdżałem na podjazd do urokliwego domku mojej mamy Lidii na przedmieściach Warszawy. W wieku 70 lat zmagała się z artretyzmem i wczesnymi objawami demencji, co sprawiało, że moje wizyty były nie tylko obowiązkiem rodzinnym, ale i koniecznością. Moje własne życie, z wymagającą pracą i dwójką nastoletnich dzieci, było chaotyczne, ale mama mnie potrzebowała.
Gdy wszedłem do środka, znajomy zapach lawendy i widok starych rodzinnych zdjęć przyniosły mi ukojenie. Mama była w kuchni, pomieszczeniu, które zdawało się opierać upływowi czasu, z retro wyposażeniem i kwiecistą tapetą.
„Jak minął dzień, mamo?” zapytałem, odkładając przyniesione zakupy.
„Och, jak zwykle, kochanie. Ale dzwoniła twoja ciocia Ania,” odpowiedziała z nutą zmartwienia w głosie.
Ciocia Ania, młodsza siostra mamy, mieszkała sama w ich rodzinnym domu około dwóch godzin drogi stąd. Niedawno owdowiała i coraz częściej twierdziła, że nie radzi sobie sama. Mimo że miała trójkę dorosłych dzieci – Eryka, Bartka i Kingę – mieszkających w pobliżu, to do mnie, swojej siostrzenicy, zwracała się o pomoc.
„Powiedziałam jej, że mamy już wystarczająco dużo na głowie, mamo. Musi porozmawiać ze swoimi dziećmi,” powiedziałam, starając się ukryć frustrację podczas rozpakowywania zakupów.
Mama westchnęła, „Wiem, kochanie. Ale wiesz jaka jest. Nie chce ich obciążać.”
Tej nocy, po upewnieniu się, że mama wygodnie śpi, usiadłam z ciężkim sercem, aby zadzwonić do Ani. Telefon dzwonił kilka razy zanim odebrała.
„Ania, musisz porozmawiać z Erykiem, Bartkiem i Kingą. To oni powinni ci pomagać,” powiedziałam starając się zachować łagodny ton.
„Och, Marysiu, nie chcę być dla nich ciężarem. Mają swoje życie i rodziny,” odpowiedziała Ania drżącym głosem.
„Ale ja też mam swoje życie, Aniu. Muszę opiekować się mamą i moimi dziećmi. Nie mogę za każdym razem przyjeżdżać, gdy pojawia się problem,” wyjaśniłam czując się zarówno winna jak i przytłoczona.
Rozmowa zakończyła się płaczem Ani i moim poczuciem bycia najgorszą siostrzenicą na świecie. Kolejne tygodnie były zamazane przez pracę, opiekę nad mamą i sporadyczne telefony od Ani, każdy bardziej rozpaczliwy od poprzedniego.
Pewnego wieczoru, gdy zima zaczynała dawać się we znaki, otrzymałam telefon od Bartka. Ania upadła i trafiła do szpitala ze złamanym biodrem. Ogarnęło mnie poczucie winy. Mimo że jej dzieci mieszkały bliżej, wyraźnie nie podjęły odpowiednich działań, a ja w moim skupieniu na mamie i najbliższej rodzinie zaniedbałam rosnącą niezdolność Ani do samodzielnego życia.
Pojechałam do szpitala, korytarze odbijały moje niespokojne myśli. Ania wyglądała mała i krucha w szpitalnym łóżku, w ostrym kontraście do żywiołowej cioci z mojego dzieciństwa.
„Przepraszam ciociu Aniu. Powinnam była zrobić więcej,” powiedziałam trzymając ją za rękę.
„To nie twoja wina, Marysiu. Powinnam była bardziej naciskać na dzieci,” wyszeptała.
Ania nigdy w pełni nie wyzdrowiała. Przeniosła się do domu opieki i choć jej dzieci odwiedzały ją od czasu do czasu, ostatnie miesiące spędziła czując się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Odwiedzałam ją kiedy mogłam, ale poczucie winy nigdy mnie nie opuściło.
Wracając do domu zdałam sobie sprawę, że niezależnie od tego jak bardzo staramy się żonglować obowiązkami, czasem coś nam umyka. A czasem to ci, których kochamy najbardziej płacą za to cenę.