Odcinając się od przeszłości: Moja droga do wolności
– Weronika, nie przesadzaj, przecież to tylko twoja matka! – głos Magdy odbijał się echem w mojej głowie, kiedy po raz kolejny próbowała mnie przekonać, żebym zadzwoniła do domu. Siedziałyśmy w jej kuchni, a ja patrzyłam na parującą herbatę, czując jak w gardle rośnie mi gula. Nie miałam już siły tłumaczyć, że dla mnie to nie jest „tylko matka”. To była kobieta, która przez całe moje życie potrafiła sprawić, że czułam się nikim.
Mam na imię Weronika. Pochodzę z małego miasteczka pod Poznaniem. Wychowałam się w domu, gdzie miłość była warunkowa – dostawałam ją tylko wtedy, gdy byłam grzeczna, posłuszna i spełniałam oczekiwania. Ojciec był surowy i milczący, matka – wiecznie niezadowolona. Każda moja porażka była powodem do kpin, a sukcesy – czymś oczywistym, niegodnym pochwały. „Mogłaś lepiej”, „Zobacz na córkę Kowalskich” – te słowa słyszałam częściej niż własne imię.
Przez lata próbowałam zasłużyć na ich akceptację. Studiowałam prawo, bo tego chcieli. Chodziłam na lekcje pianina, choć nienawidziłam tego instrumentu. Nawet chłopaka wybierałam pod ich dyktando – Michał był spokojny, z dobrej rodziny, więc matka go zaakceptowała. Ale ja czułam się coraz bardziej jak cień samej siebie.
Pamiętam jedną z ostatnich kłótni. Była Wigilia. Siedzieliśmy przy stole, a matka zaczęła wypytywać o moją pracę. Pracowałam wtedy w kancelarii w Poznaniu, ale nie byłam jeszcze aplikantką. „Tyle lat nauki i co? Kawę podajesz?” – rzuciła z pogardą. Ojciec nawet nie podniósł wzroku znad talerza. Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam od stołu i wyszłam bez słowa. Na dworze padał śnieg, a ja szłam przez miasto z poczuciem, że już nigdy tam nie wrócę.
Przez kolejne miesiące milczałam. Nie odbierałam telefonów, nie odpisywałam na wiadomości. Matka pisała: „Weronika, wróć do domu”, „Nie rób nam wstydu”, „Co ludzie powiedzą?” Ale ja wiedziałam, że nie chodzi o mnie – chodzi o ich wygodę i dobre imię.
Magda była jedyną osobą, która wiedziała o wszystkim. „Może przesadzasz? Może powinnaś spróbować jeszcze raz?” – pytała czasem. Ale ona miała inną rodzinę – ciepłą, wspierającą. Nie rozumiała mojego bólu.
Najtrudniejsze były święta i rodzinne uroczystości. Czułam się wtedy jak wyrzutek. W pracy unikałam rozmów o rodzinie. Kiedy ktoś pytał: „A twoi rodzice?”, odpowiadałam wymijająco: „Mieszkają daleko” albo „Nie mamy bliskiego kontaktu”. Bałam się oceny innych – bo jak to tak, odciąć się od rodziców?
Czasem budziłam się w nocy z poczuciem winy. Czy jestem złą córką? Czy kiedyś tego pożałuję? Ale potem przypominałam sobie wszystkie te razy, kiedy płakałam w łazience po kolejnej awanturze, kiedy matka mówiła mi, że jestem niewdzięczna i egoistyczna.
Minęły dwa lata od tamtej Wigilii. Przez ten czas nauczyłam się żyć na własnych zasadach. Zmieniłam pracę – teraz prowadzę własną kancelarię i sama decyduję o swoim życiu. Zaczęłam spotykać się z kimś nowym – Adam jest zupełnie inny niż Michał. Akceptuje mnie taką, jaka jestem.
Czasem spotykam ludzi z mojego rodzinnego miasta. Pytają: „Co u twoich rodziców? Dawno cię nie widzieliśmy”. Uśmiecham się wtedy smutno i odpowiadam: „Nasze drogi się rozeszły”.
Niektórzy patrzą na mnie z potępieniem, inni z ciekawością. Ale już się nie boję ich oceny. Wiem, że zrobiłam to dla siebie – żeby przestać cierpieć i zacząć żyć naprawdę.
Ostatnio dostałam list od matki. Napisała: „Weronika, jesteś naszą córką i zawsze będziesz mile widziana w domu”. Przeczytałam go kilka razy i… nic nie poczułam. Ani żalu, ani tęsknoty. Tylko spokój.
Czasem zastanawiam się, czy kiedyś będę w stanie im wybaczyć. Czy można zapomnieć lata bólu i upokorzeń? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu?
Dziś wiem jedno – czasem trzeba postawić kropkę w relacji, która nas niszczy. Nawet jeśli oznacza to samotność i niezrozumienie ze strony innych.
Czy jestem egoistką? A może po prostu nauczyłam się kochać samą siebie? Może czasem trzeba wybrać siebie, żeby naprawdę poczuć, że się żyje?