Gdy Mój Mąż Stracił Pracę, a Jego Matka Odmówiła Pomocy: Teraz To My Walczymy o Jej Zdrowie i Naszą Przyszłość

– Więc naprawdę oczekujesz, że wszystko spadnie na nas? – mój głos drży, choć próbuję zachować spokój. Michał patrzy na mnie z poczuciem winy i zmęczenia, jakby od miesięcy nie spał spokojnie. – Ona nie ma nikogo innego, Anka. Co mamy zrobić?

Jest już późny wieczór. Nasza córka, Zosia, śpi na górze, pewnie przytulona do swojego pluszowego królika. Ja wpatruję się w stertę rachunków na stole: faktury ze szpitala, za leki, za kolejne wizyty u specjalistów. Głowa mi pulsuje od napięcia.

Dziesięć lat temu, kiedy Michał stracił pracę w urzędzie miasta, też zostaliśmy sami. Jego matka, pani Helena, powiedziała wtedy: „Jesteście dorośli. Nie można całe życie liczyć na rodziców.” Pamiętam to upokorzenie, gniew i bezradność. Moi rodzice nie żyją od lat – nie miałam do kogo się zwrócić.

– Wtedy też sobie poradziliśmy – mówi Michał cicho. Chwyta moją dłoń, ale ją wyrywam.
– Ledwo sobie poradziliśmy – syczę. – Wypruliśmy oszczędności do zera, a zasiłek rodzinny Zosi poszedł na czynsz. A teraz…

Oboje wiemy, że pieniądze się kończą. Moja praca w bibliotece daje niewiele. Michał od niedawna rozwozi paczki po mieście – to niepewne zajęcie, a zarobki ledwo starczają na życie. Teraz pani Helena jest poważnie chora: serce, cukrzyca, a od tygodnia zapalenie płuc, które nie chce ustąpić.

Wczoraj zadzwoniła lekarka: „Pani Helena nie może już mieszkać sama. Potrzebuje całodobowej opieki.”

– Może jej brat by pomógł? – szepczę bardziej do siebie niż do Michała. Ale wiemy oboje: wujek Stefan mieszka w Szczecinie i od lat nie utrzymuje kontaktu z rodziną.

– Może uda się załatwić pielęgniarkę środowiskową? – proponuje Michał.

Kręcę głową. – To potrwa miesiące. A kto zapłaci zaliczkę? Znowu my?

Zapada cisza, przerywana tylko tykaniem zegara. Myślę o czesnym Zosi, o nowych okularach, których potrzebuje, bo wzrok jej się pogarsza. O naszych marzeniach – żeby kiedyś kupić własne mieszkanie zamiast kisić się w tej ciasnej kawalerce na Pradze.

Następnego ranka pani Helena siedzi przy naszym stole. Wygląda krucho; ręce jej drżą, gdy podnosi filiżankę herbaty.

– Nie chcę być dla was ciężarem – mówi cicho.

– Ale jesteś dla nas ciężarem – wyrzucam z siebie zanim zdążę się powstrzymać.

Michał patrzy na mnie z wyrzutem. – Anka…

Pani Helena spuszcza wzrok. – Nie mam już prawie żadnych pieniędzy – szepcze. – Emerytura ledwo starcza na leki.

– Dlaczego nigdy nie oszczędzałaś? – pytam ostro.

Wzrusza ramionami. – Myślałam, że jakoś to będzie.

Michał odsuwa krzesło i patrzy przez okno. – Musimy coś wymyślić – mówi w końcu. – Może przeprowadzimy się do niej na jakiś czas? Przynajmniej nie będziemy płacić dwóch czynszów.

– A Zosia? Jej szkoła? Przyjaciele? – mój głos łamie się ze złości i bezsilności.

– Nie możemy jej zostawić na pastwę losu, Anka.

Tej nocy leżę obok śpiącego Michała i czuję się jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię. Czy rodzina to zawsze poświęcenie siebie? Czy można czasem wybrać siebie?

Kolejne dni to pasmo telefonów do urzędów, wypełniania wniosków, rozmów z opieką społeczną, która rozumie naszą sytuację, ale nie ma dla nas realnej pomocy.

Pewnego wieczoru Zosia podchodzi do mnie podczas zmywania naczyń.

– Mamo, dlaczego babcia tak często płacze? – pyta cicho.

Odwracam się i widzę jej wielkie brązowe oczy pełne troski.

– Babcia jest bardzo chora, kochanie – mówię ostrożnie.

– Czy ona umrze?

Przełykam ślinę i kiwam głową. – Może tak być.

Zosia mocno mnie przytula. – To może babcia zamieszka ze mną w pokoju?

Serce mi pęka.

Tydzień później siedzimy wszyscy w salonie, gdy pani Helena nagle osuwa się na podłogę. Michał dzwoni po karetkę; ja próbuję ją ocucić. Zosia płacze w panice.

W szpitalu słyszymy diagnozę: lekki udar. Pani Helena musi przejść rehabilitację i przez kilka tygodni nie wróci do domu.

– Kto za to zapłaci? – pytam lekarza.

Wzrusza ramionami. – To zależy od ubezpieczenia i państwa wkładu własnego.

Znów te słowa: wkład własny. Czuję się jakbym tonęła w morzu rachunków i dokumentów.

Wieczorem siedzimy z Michałem na balkonie i dzielimy się papierosem, choć obiecaliśmy sobie rzucić ze względu na oszczędności.

– Pamiętasz jak byłaś wściekła, gdy mama nas zostawiła samych? – pyta nagle Michał.

Kiwam głową.

– A teraz robimy dla niej wszystko.

– Może jesteśmy naiwni – mówię gorzko.

On uśmiecha się smutno. – Albo po prostu lepsi niż ona była dla nas.

Mijają tygodnie. Pani Helena powoli dochodzi do siebie w ośrodku rehabilitacyjnym. Rachunki dalej przychodzą; nasze konto świeci pustkami.

Pewnego wieczoru dzwoni pani Helena ze szpitala.

– Aniu… dziękuję ci za wszystko – mówi niespodziewanie łagodnie.

Nie wiem co odpowiedzieć; serce wali mi w piersi.

– Powinnam była być kiedyś twardsza dla siebie i dla was… Przepraszam.

Łzy napływają mi do oczu. – Już dobrze, mamo – szepczę w końcu.

Odkładam słuchawkę i patrzę na Michała pytająco.

– Powiedziała „przepraszam” – mówię z niedowierzaniem.

On kiwa głową i ściska moją dłoń mocno.

Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się troska o bliskich, a zaczyna zatracenie siebie? I jeśli oddało się już wszystko – co jeszcze zostaje dla nas samych?